Olivka urodziła się w Irlandii. Poród nie mógł odbyć się całkowicie w domu, jednak większość czasu Olivka rodziła się w domowym zaciszu, przy asyście cudnej położnej... Jak się rodzi w Irlandii, chcecie wiedzieć ? Zapraszamy z Kamilą, zapoznajcie się z jej opowieścią porodową.
Narodziny
Olivki, 17 kwietnia, 3:30 nad ranem..
Marzyliśmy
o córeczce. Takie niewinne rozmowy, kilka w przeciągu sześciu lat
naszego związku. Zawsze mówiłam, że chcę mieć dziecko koło
trzydziestych urodzin. Udało się! Miesiąc przed magiczną datą
zobaczyłam dwie kreski na teście! Niedowierzanie.. staraliśmy się
bardzo krótko, może trzy miesiące, a ja przygotowana byłam na
długą walkę - pół roku wcześniej miałam operację obu
jajników, cysty, niestety endometriozalne. Do tej pory słyszę w
głowie słowa lekarki: "Życzę Pani, by miała Pani dzieci"
A tu dwie kreski! No i ten sen... W połowie lipca śniło mi się,
że jestem w domu u rodziców. W pokoju na łóżku leżało malutkie
dziecko, chłopiec. Wiedziałam, że jest mój i na mnie czeka, i że
nigdy więcej nie wypuszczę go z ramion. Pamiętam, że obudziłam
się bardzo wzruszona i pomyślałam,że chciałabym poczuć to w
rzeczywistości. Mniej więcej wtedy właśnie zaszliśmy w ciążę..
Od
6 lat mieszkamy za granicą, obecnie w Cork w Irlandii. O porodach
domowych słyszałam jeszcze przed wyjazdem, ale nigdy nie
interesowałam się głębiej tym tematem. W trzecim miesiącu ciąży
poszłam na babskie spotkanie i jedna z dziewczyn, Joasia,
powiedziała mi, że rodziła tu w domu. Zasiała ziarenko. Póżniej
spotkanie z Marią, doulą, która także urodziła dwoje dzieci w
domu. I rozmowy z Karoliną, moim "dobrym duchem ciążowym"
i nagle okazało się, że wiele z mam z dawnego przedszkola
steinerowskiego, w którym razem pracowałyśmy rodziło w domu.
Maria dała mi numer telefonu do położnej i kazała dzwonić
natychmiast. Pozostało przespać się z tematem i porozmawiać z
Jackiem. O dziwo Jacek, po wysłuchaniu argumentów, stwierdził, że
możemy spróbować. Byłam zaskoczona, bo myślałam, że będę
musiała go przekonywać, a tu okazało się, że to ja miałam
więcej wątpliwości (tak tez zostało do końca ciąży).
Spotkanie
z Mary, naszą położną, było długie, pełne pytań i rozwiewania
wątpliwości. Ale od początku wiedziałam, że jesteśmy w
najlepszych rękach. Mary ma ponad 30 lat doświadczenia, odebrała
kolo tysiąca porodów, powiedziała nam, że chyba widziała już
wszystko, czego można w tym temacie doświadczyć. No i ta energia..
Niesamowita, ciepła, piękna osoba. Mieliśmy kilka dni na decyzję,
ale tak naprawdę już wiedzieliśmy. Wracając od niej na niebie
pojawiła się długa tęcza: wzięłam to za dobry omen. TAK! Muszę
tu dodać, że w Irlandii rodzenie w domu, nie jest bardziej
popularne niż w większości krajów europejskich. Wręcz uważane
jest za fanaberię. Ale Cork ma najlepiej działający system opieki
porodów domowych w całym kraju (na bazie którego obecnie pracuje
się nad opracowaniem systemu krajowego). Cztery położne
współpracujące ze sobą, do tego mające bardzo dobre relacje z
tutejszym szpitalem, więc jeśli pojawiają się jakiekolwiek
komplikacje, czy to w ciąży czy podczas porodu, twoja położna
jest zawsze z tobą. Do tego cała opieka jest refundowana i
bezpłatna. Położna prowadzi cię przez całą ciążę (koło 10
spotkań) razem z lekarzem ogólnym i również dba o ciebie po
porodzie.
Reakcje
na nasz pomysł były różne. Nie do końca chyba chcieliśmy, żeby
wszyscy wiedzieli, że chcemy rodzić w domu ale wiadomość rozniosła się sama. Z jednej
strony dostaliśmy wsparcie, z drugiej zdziwienie, a i nie obyło się
bez sprzeciwów, szczególnie lekarzy. Ja bałam się porodu
jako nieznanego doświadczenia i byłam podatna na sugestie, stąd w
pewnym momencie przestałam na ten temat rozmawiać. Posiłkowałam
się książkami: przede wszystkim Iny May (guru!), Preeti Agrawal, i
wszystkim innym co wpadło mi w ręce na temat dobrych porodów.
Postanowiłam tylko nie mówić nic Mamie, wiem, ze bardzo by się
stresowała.
Cała
ciąża przebiegała wzorowo. Starałam się być aktywna, chodziłam
na zajęcia jogi, pracowałam do ostatniego miesiąca. Przeczytałam
wszystko, co mogłam znaleźć na temat porodu. Chciałam być jak
najlepiej przygotowana, tym bardziej, ze miałam świadomość, że
doświadczenie to pamięta się do końca życia. Mniej więcej trzy
tygodnie przed terminem okazało się, że Olivka będzie raczej
dużym dzieckiem. Lekarka prowadząca ciąże domowe miała
wątpliwości, czy powinnam rodzić w domu, bała się, że może być
problem z wyjściem ramionek. Moja położna nie podzielała obaw,
ale w takiej sytuacji musiała podporządkować się decyzji lekarki (bez
zgody lekarza prowadzącego nie można rodzić tu w domu w systemie
refundowanym). Usg potwierdziło, że Maluszek będzie ważył około
4 kilogramów. Ponieważ to pierwszy poród lekarka stanowczo
doradzała, żebym na ostatnią jego cześć przyjechała do
szpitala. Zgodziłam się. Mary zapewniała, że będzie z nami więc
w dalszym ciągu czułam się bezpiecznie.
Doszliśmy
do szacowanej daty porodu. I nic. Wiedziałam, że Olivka
najprawdopodobniej urodzi się po terminie, bo większość dzieci w
mojej i Jacka rodzinie przychodziło dwa tygodnie "po dacie". Mijały
kolejne dni, chodziłam regularnie na usg sprawdzające stan wód,
spotykałam się z Mary, wszystko było w najlepszym porządku. Stres
pojawił się we wtorek, kiedy doszłam do jedenastego dnia po
terminie. To ostateczna data, w której trzeba pojawić się w
szpitalu na wywołanie porodu, w tym kraju. Na szczęście w systemie domowym
można przesunąć ją do dni czternastu. Młoda lekarka, która
akurat była wtedy na dyżurze nie była z tego powodu zadowolona.
Podczas rozmowy stanowczo mówiła mi o pojawiającym się ryzyku i
wyznaczyła termin wywołania na za dwa dni, w czwartek po południu.
Po wyjściu ze szpitala zadzwoniłam do Mary. Pamiętam, że czułam
się bezsilna i wkurzona: oczywiście, że nie chciałam by coś
złego stało się Małej, ale czułam się wrzucona w tryb i system
szpitala, bez szansy na swoje zdanie, bo przy próbie sprzeciwu
słyszałam zdania typu "wolimy pani gratulować narodzin niż
współczuć". Mary uspokoiła mnie i zasugerowała olej
rycynowy. Pierwsza dawka dziś wieczorem. Miałyśmy dwa dni. Olivko
prrroszęęę!
Pierwszą
dawkę oleju wzięłam o szóstej wieczorem. Rewelacje żołądkowe
trwały do późnej nocy, ale nic poza tym. Kolejnego dnia dałam Mary
znać, że owszem, miałam skurcze jelit, ale nie poruszyło to
macicy w żaden sposób. Zasugerowała znowu kolejną dawkę
wieczorem, podwójną. Tak tez zrobiłam, to była ostatnia szansa.
Wzięłam olej o 6 wieczorem. Szybko pojawiły się lekkie skurcze,
takie jak dzień wcześniej. Powoli, powoli się nasilały. Jacka nie
było w domu, spędzałam czas głównie w toalecie. Zauważyłam
czerwony śluz i zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie odszedł
czop śluzowy. Nie brałam tego faktu, jako początku porodu,
czytałam, że czop może odejść kilka dni przed rozpoczęciem
akcji. Mary zadzwoniła po 8 zapytać o sytuację. Odpowiedziałam,
że wszystko dobrze, skurcze lekko mocniejsze niż dzień wcześniej,
co osiem, dziesięć minut, ale nic się nie dzieje. Zasugerowała,
by założyć elektrody blokujące ból TENS na plecy, jeśli skurcze
się nasilą i tak przespać noc. Czekając na Jacka, siedziałam na
piłce do rodzenia, szukałam czegoś w necie i relaksowałam się.
Skurcze przychodziły i odchodziły, ale nawet przez moment nie
przeszło mi przez myśl, ze to JUŻ!
Miałam w głowie wizję, że
gdy zacznie się poród, to naprawdę będzie boleć przynajmniej
tak, jak bolały mocne skurcze miesiączkowe. W międzyczasie
zadzwoniłam do Karoliny, tak pogadać o niczym i pytać jak wyglądał
jej początek porodu, bo ja mam skurcze co kilka minut, ale nie
bolące tak bardzo (!!!). Karolina śmiała się poźniej, że ona
wiedziała o rozpoczęciu się akcji i myślała, że dla mnie to
oczywiste, że też wiem. A ja w błogiej nieświadomości, że
przecież to ten olej rycynowy i to skurcze jelit... Jacek wrócił
do domu przed 11 w nocy. Powiedziałam mu o skurczach i poprosiłam o
założenie elektrod. I tak spędziłam kolejną niespełna godzinę
na piłce, próbując leżeć w łóżku lub siedząc na toalecie.
Bóle bardzo się nasiliły. W pewnym momencie nie było już przerw
między nimi a ja przestawałam dawać sobie radę z sytuacją. W
płaczu poprosiłam Jacka, by zadzwonił do Mary i zapytał co robić:
w sensie czy ten cholerny olej rycynowy musi tak boleć, bo ja już
nie chcę! Ciągle nie zdawałam sobie sprawy, że ja rodzę!
Położna
stwierdziła, że zaraz przyjedzie. W międzyczasie w toalecie
zobaczyłam krew i na serio się wystraszyłam, czy wszystko ok z
Małą. Za chwilę odeszły mi wody. Na szczęście Mary już
wchodziła. Spojrzała na mnie i zapytała, czy chciałabym użyć
gaz i po podaniu mi dawki zbadała mnie. Natychmiast wezwała
karetkę. Już po wyjściu ze szpitala, gdy rozmawiałyśmy o
porodzie powiedziała mi, ze wówczas miałam 5 cm rozwarcia!
Imponujący wynik w cztery godziny (myślę, że w dużej mierze
przez siedzenie na piłce i na toalecie)! Panowie ratownicy byli na
serio wystraszeni, że będą musieli przyjąć poród w karetce i
zaczęli trochę panikować. Nie pozwoliłam się ubrać (byłam w
samej bieliźnie), za bardzo bolało, więc Jacek zarzucił tylko na
mnie koc i tak wyszliśmy. Ratownicy chcieli mnie położyć na łóżku
w karetce, ale nie było takiej opcji z mojej strony. Pamiętam, że
przyjęłam pozycję na czworaka i powiedziałam im, że mi jest
wygodnie i możemy tak jechać. Myślę, że rozbawiło to Jacka i
Mary, ale panowie trzymali się procedur, kazali mi zejść i
ostatecznie usiadłam na fotelu zabierając miejsce Jackowi, który
dojechał później. W szpitalu byliśmy w kilka minut, jakoś doszłam
do sali porodowej.
Dalej już nie pamiętam wiele. Jacek mowił, że
kiedy wszedł stałam koło łóżka. Mary wspominała, że miałam
założone pasy od KTG do badania tętna Małej przez całą akcję
porodową, czego nie zarejestrowałam. Po porodzie uświadomiłam
sobie, ze miałam też elektrody na plecach, których nie czułam.
Mam jakieś przebłyski świadomości tylko. Wiem, że jedyną pozycją na łóżku,
ktorą przyjęłam była pozycja na czworaka. Skurcze były
bardzo intensywne, przestawałam sobie z nimi radzić, bo nie miałam
przerw na oddech. Następowały jeden po drugim, prawie bez przerwy i
to jeszcze od momentu, kiedy byliśmy w domu. Prosiłam o środek
znieczulający, Mary zwlekała, czekała, wiedziała, że będę
wdzięczna, jeśli nie poda mi epiduralu. Poza tym akcja rozwijała
się naprawdę szybko, a znieczulenie zwolniłoby ją i mogły się
pojawić komplikacje. Tak minęły prawie trzy godziny. Pamiętam
wchodzące i wychodzące pielęgniarki, bardzo miłe zresztą.
Zdziwione, że jestem 13 dni po terminie, bo nigdy nie widzą ciąż
tak przenoszonych (Mary powiedziała mi pózniej, że w ogóle rzadko
widzą pierwsze porody bez interwencji). Po kolejnej prośbie o
znieczulenie Mary postanowiła, że idziemy usiaść na toaletę:
jeśli to nie pomoże to dostanę środki przeciwbólowe.
Pielęgniarki były zdezorientowane, nie rozumiejąc sytuacji wyszły.
Długo nie mogłam usiąść, ale w końcu się udało. Doszłam do
pełnego rozwarcia. "Dobra, wracamy rodzić" zarządziła
Mary i wróciliśmy do sali. Jacek był cały czas ze mną i wszystko
się udało również dzięki jego zaangażowaniu, motywowaniu i
przytulaniu mnie. Samo parcie w moim mniemaniu nie trwało długo,
ale pamiętam, że było bolesne. Czułam schodzącą główkę- w
pewnym momencie Mary kazała mi jej dotknąć. Nie miałam siły,
starałam się całą energię ukierunkować w wypychanie jej, ale
czułam, że tak bardzo boli. Kolejny skurcz- połowa glówki na
zewnątrz, kolejny- cała główka. I po kolejnym Olivka wyleciała
na zewnątrz! Pamiętam chluśnięcie wód i uczucie ciałka
wychodzącego na zewnątrz. I ulga! Zrobiłam to! Wzruszenie Jacka.
Za chwilę płacz Małej. I dostałam ją na pierś.
Mary zgasiła
światło, pozwoliła nam na intymność. Jacek przeciął pępowinę,
gdy przestała pulsować. Po zważeniu Olivki (4150kg) i zastrzyku z
witaminą K Jacek dostał ją na pierś. Ja musiałam urodzić
łożysko, udało się po zastrzyku z oksytocyną. Później Mała
wróciła do mnie na pierwsze karmienie. I zostawiono nas tak na
godzinę na cieszenie się sobą. Koło 8 rano przewieziono nas na
salę poporodową, ostatnie formalności i Jacek z Mary wrócili do
domu (Jacek zdawał egzamin spawalniczy za kilka godzin!), a my
zostałyśmy w szpitalu do wieczora. Po tym jak Olivka została
sprawdzona przez pediatrę i miała test słuchu wyszłyśmy do domu
w tej samej dobie. Całe doświadczenie szpitalne bardzo pozytywne.
No i udało się nie stawić na wyznaczoną datę wywołania!
Olivka z mamą Kamilą |
Mary
opiekowała się nami jeszcze przez prawie trzy tygodnie po porodzie.
Dbała o Olivkę i mnie równocześnie. Dużo rozmawiałyśmy o moim
porodzie. Mimo pięknego doświadczenia miałam poczucie przejścia
przez fizyczną traumę: przez fakt, że był to tak szybki i tak
intensywny poród. Przez pierwszych kilka dni co chwilę wracały do
mnie obrazy i uczucia. Pytałam Jacka i Mary co się działo, bo
wyrzucałam z pamięci pewne sceny. Mary powiedziała mi również
bardzo ciekawą rzecz: przez to, ze miałam szybki poród jest wysoce
prawdopodobne, że w momencie, gdy zgłosiłabym się na wywołanie i
zaaplikowano by mi oksytocynę, akcja mogłaby jeszcze znacznie
przyspieszyć, poród byłby jeszcze szybszy (trzy, cztery godziny) i
mógłby się skończyć nagłym cięciem cesarskim, bo Mała nie
wytrzymałaby takiego tempa. Nie mówiąc o tym, że byłoby to kilka
razy bardziej bolesne. Nie umiem sobie tego wyobrazić...
Olivka z Mary- pierwsza kąpiel. |
Dla
nas pomysł rodzenia w domu i uczestniczenie w tym programie okazało
się być najlepszą decyzją jaką mogliśmy podjąć. Po czytaniu
historii porodowych i słuchaniu przeżyć znajomych rodzących w
szpitalu doceniam doświadczenie, które zostało mi dane. Mary była
naszym Aniołem, przez całą ciążę, poród i opiekę w domu.
Urodziłam sama, naturalnie, godnie. Dostałam tyle czasu, ile
potrzebowałam: bez przyspieszania, srodków farmakologicznych,
żadnych rutynowych procedur. Czułam się bezpiecznie, wiedziałam,
że jestem w centrum sytuacji i wszyscy wokół są tam by mnie
wspierać. Mogłam krzyczeć, płakać, być silna i słaba
równocześnie, mieć momenty zwątpienia i być z siebie super
dumna. Wszystko dzięki Mary i Jackowi.
Życzę każdej z nas, by
miała szansę w taki sposób przeżyć ten niesamowity czas! Kamila
:)
Autorka: Kamila. Zdjęcia z archiwum domowego.
Dziękuję Kamilo <3
Dziękuję Kamilo <3
1 komentarz:
Barwo, gratuluje. Ja miałam rodzić w Irlandii ponieważ wybierałam się tam w sierpniu. Jednak poród zaskoczył nas w Łodzi. Rodziłm w klinice www.salve.pl i też jestem zadowolona. Nie wyszło do końca jak planowałam ale Asia już jest z nami.
Prześlij komentarz