piątek, 12 września 2014

Narodziny Olivki, poród w Irlandii.

 Olivka urodziła się w Irlandii. Poród nie mógł odbyć się całkowicie w domu, jednak większość czasu Olivka rodziła się w domowym zaciszu, przy asyście cudnej położnej... Jak się rodzi w Irlandii, chcecie wiedzieć ? Zapraszamy z Kamilą, zapoznajcie się z jej opowieścią porodową. 


Narodziny Olivki, 17 kwietnia, 3:30 nad ranem..
Marzyliśmy o córeczce. Takie niewinne rozmowy, kilka w przeciągu sześciu lat naszego związku. Zawsze mówiłam, że chcę mieć dziecko koło trzydziestych urodzin. Udało się! Miesiąc przed magiczną datą zobaczyłam dwie kreski na teście! Niedowierzanie.. staraliśmy się bardzo krótko, może trzy miesiące, a ja przygotowana byłam na długą walkę - pół roku wcześniej miałam operację obu jajników, cysty, niestety endometriozalne. Do tej pory słyszę w głowie słowa lekarki: "Życzę Pani, by miała Pani dzieci" A tu dwie kreski! No i ten sen... W połowie lipca śniło mi się, że jestem w domu u rodziców. W pokoju na łóżku leżało malutkie dziecko, chłopiec. Wiedziałam, że jest mój i na mnie czeka, i że nigdy więcej nie wypuszczę go z ramion. Pamiętam, że obudziłam się bardzo wzruszona i pomyślałam,że chciałabym poczuć to w rzeczywistości. Mniej więcej wtedy właśnie zaszliśmy w ciążę..
Od 6 lat mieszkamy za granicą, obecnie w Cork w Irlandii. O porodach domowych słyszałam jeszcze przed wyjazdem, ale nigdy nie interesowałam się głębiej tym tematem. W trzecim miesiącu ciąży poszłam na babskie spotkanie i jedna z dziewczyn, Joasia, powiedziała mi, że rodziła tu w domu. Zasiała ziarenko. Póżniej spotkanie z Marią, doulą, która także urodziła dwoje dzieci w domu. I rozmowy z Karoliną, moim "dobrym duchem ciążowym" i nagle okazało się, że wiele z mam z dawnego przedszkola steinerowskiego, w którym razem pracowałyśmy rodziło w domu. Maria dała mi numer telefonu do położnej i kazała dzwonić natychmiast. Pozostało przespać się z tematem i porozmawiać z Jackiem. O dziwo Jacek, po wysłuchaniu argumentów, stwierdził, że możemy spróbować. Byłam zaskoczona, bo myślałam, że będę musiała go przekonywać, a tu okazało się, że to ja miałam więcej wątpliwości (tak tez zostało do końca ciąży).
Spotkanie z Mary, naszą położną, było długie, pełne pytań i rozwiewania wątpliwości. Ale od początku wiedziałam, że jesteśmy w najlepszych rękach. Mary ma ponad 30 lat doświadczenia, odebrała kolo tysiąca porodów, powiedziała nam, że chyba widziała już wszystko, czego można w tym temacie doświadczyć. No i ta energia.. Niesamowita, ciepła, piękna osoba. Mieliśmy kilka dni na decyzję, ale tak naprawdę już wiedzieliśmy. Wracając od niej na niebie pojawiła się długa tęcza: wzięłam to za dobry omen. TAK! Muszę tu dodać, że w Irlandii rodzenie w domu, nie jest bardziej popularne niż w większości krajów europejskich. Wręcz uważane jest za fanaberię. Ale Cork ma najlepiej działający system opieki porodów domowych w całym kraju (na bazie którego obecnie pracuje się nad opracowaniem systemu krajowego). Cztery położne współpracujące ze sobą, do tego mające bardzo dobre relacje z tutejszym szpitalem, więc jeśli pojawiają się jakiekolwiek komplikacje, czy to w ciąży czy podczas porodu, twoja położna jest zawsze z tobą. Do tego cała opieka jest refundowana i bezpłatna. Położna prowadzi cię przez całą ciążę (koło 10 spotkań) razem z lekarzem ogólnym i również dba o ciebie po porodzie.
Reakcje na nasz pomysł były różne. Nie do końca chyba chcieliśmy, żeby wszyscy wiedzieli, że chcemy rodzić w domu ale wiadomość rozniosła się sama. Z jednej strony dostaliśmy wsparcie, z drugiej zdziwienie, a i nie obyło się bez sprzeciwów, szczególnie lekarzy. Ja bałam się porodu jako nieznanego doświadczenia i byłam podatna na sugestie, stąd w pewnym momencie przestałam na ten temat rozmawiać. Posiłkowałam się książkami: przede wszystkim Iny May (guru!), Preeti Agrawal, i wszystkim innym co wpadło mi w ręce na temat dobrych porodów. Postanowiłam tylko nie mówić nic Mamie, wiem, ze bardzo by się stresowała.
Cała ciąża przebiegała wzorowo. Starałam się być aktywna, chodziłam na zajęcia jogi, pracowałam do ostatniego miesiąca. Przeczytałam wszystko, co mogłam znaleźć na temat porodu. Chciałam być jak najlepiej przygotowana, tym bardziej, ze miałam świadomość, że doświadczenie to pamięta się do końca życia. Mniej więcej trzy tygodnie przed terminem okazało się, że Olivka będzie raczej dużym dzieckiem. Lekarka prowadząca ciąże domowe miała wątpliwości, czy powinnam rodzić w domu, bała się, że może być problem z wyjściem ramionek. Moja położna nie podzielała obaw, ale w takiej sytuacji musiała podporządkować się decyzji lekarki (bez zgody lekarza prowadzącego nie można rodzić tu w domu w systemie refundowanym). Usg potwierdziło, że Maluszek będzie ważył około 4 kilogramów. Ponieważ to pierwszy poród lekarka stanowczo doradzała, żebym na ostatnią jego cześć przyjechała do szpitala. Zgodziłam się. Mary zapewniała, że będzie z nami więc w dalszym ciągu czułam się bezpiecznie.
Doszliśmy do szacowanej daty porodu. I nic. Wiedziałam, że Olivka najprawdopodobniej urodzi się po terminie, bo większość dzieci w mojej i Jacka rodzinie przychodziło dwa tygodnie "po dacie". Mijały kolejne dni, chodziłam regularnie na usg sprawdzające stan wód, spotykałam się z Mary, wszystko było w najlepszym porządku. Stres pojawił się we wtorek, kiedy doszłam do jedenastego dnia po terminie. To ostateczna data, w której trzeba pojawić się w szpitalu na wywołanie porodu, w tym kraju. Na szczęście w systemie domowym można przesunąć ją do dni czternastu. Młoda lekarka, która akurat była wtedy na dyżurze nie była z tego powodu zadowolona. Podczas rozmowy stanowczo mówiła mi o pojawiającym się ryzyku i wyznaczyła termin wywołania na za dwa dni, w czwartek po południu. Po wyjściu ze szpitala zadzwoniłam do Mary. Pamiętam, że czułam się bezsilna i wkurzona: oczywiście, że nie chciałam by coś złego stało się Małej, ale czułam się wrzucona w tryb i system szpitala, bez szansy na swoje zdanie, bo przy próbie sprzeciwu słyszałam zdania typu "wolimy pani gratulować narodzin niż współczuć". Mary uspokoiła mnie i zasugerowała olej rycynowy. Pierwsza dawka dziś wieczorem. Miałyśmy dwa dni.  Olivko prrroszęęę!
Pierwszą dawkę oleju wzięłam o szóstej wieczorem. Rewelacje żołądkowe trwały do późnej nocy, ale nic poza tym. Kolejnego dnia dałam Mary znać, że owszem, miałam skurcze jelit, ale nie poruszyło to macicy w żaden sposób. Zasugerowała znowu kolejną dawkę wieczorem, podwójną. Tak tez zrobiłam, to była ostatnia szansa. Wzięłam olej o 6 wieczorem. Szybko pojawiły się lekkie skurcze, takie jak dzień wcześniej. Powoli, powoli się nasilały. Jacka nie było w domu, spędzałam czas głównie w toalecie. Zauważyłam czerwony śluz i zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie odszedł czop śluzowy. Nie brałam tego faktu, jako początku porodu, czytałam, że czop może odejść kilka dni przed rozpoczęciem akcji. Mary zadzwoniła po 8 zapytać o sytuację. Odpowiedziałam, że wszystko dobrze, skurcze lekko mocniejsze niż dzień wcześniej, co osiem, dziesięć minut, ale nic się nie dzieje. Zasugerowała, by założyć elektrody blokujące ból TENS na plecy, jeśli skurcze się nasilą i tak przespać noc. Czekając na Jacka, siedziałam na piłce do rodzenia, szukałam czegoś w necie i relaksowałam się. Skurcze przychodziły i odchodziły, ale nawet przez moment nie przeszło mi przez myśl, ze to JUŻ! 
Miałam w głowie wizję, że gdy zacznie się poród, to naprawdę będzie boleć przynajmniej tak, jak bolały mocne skurcze miesiączkowe. W międzyczasie zadzwoniłam do Karoliny, tak pogadać o niczym i pytać jak wyglądał jej początek porodu, bo ja mam skurcze co kilka minut, ale nie bolące tak bardzo (!!!). Karolina śmiała się poźniej, że ona wiedziała o rozpoczęciu się akcji i myślała, że dla mnie to oczywiste, że też wiem. A ja w błogiej nieświadomości, że przecież to ten olej rycynowy i to skurcze jelit... Jacek wrócił do domu przed 11 w nocy. Powiedziałam mu o skurczach i poprosiłam o założenie elektrod. I tak spędziłam kolejną niespełna godzinę na piłce, próbując leżeć w łóżku lub siedząc na toalecie. Bóle bardzo się nasiliły. W pewnym momencie nie było już przerw między nimi a ja przestawałam dawać sobie radę z sytuacją. W płaczu poprosiłam Jacka, by zadzwonił do Mary i zapytał co robić: w sensie czy ten cholerny olej rycynowy musi tak boleć, bo ja już nie chcę! Ciągle nie zdawałam sobie sprawy, że ja rodzę! 
Położna stwierdziła, że zaraz przyjedzie. W międzyczasie w toalecie zobaczyłam krew i na serio się wystraszyłam, czy wszystko ok z Małą. Za chwilę odeszły mi wody. Na szczęście Mary już wchodziła. Spojrzała na mnie i zapytała, czy chciałabym użyć gaz i po podaniu mi dawki zbadała mnie. Natychmiast wezwała karetkę. Już po wyjściu ze szpitala, gdy rozmawiałyśmy o porodzie powiedziała mi, ze wówczas miałam 5 cm rozwarcia! Imponujący wynik w cztery godziny (myślę, że w dużej mierze przez siedzenie na piłce i na toalecie)! Panowie ratownicy byli na serio wystraszeni, że będą musieli przyjąć poród w karetce i zaczęli trochę panikować. Nie pozwoliłam się ubrać (byłam w samej bieliźnie), za bardzo bolało, więc Jacek zarzucił tylko na mnie koc i tak wyszliśmy. Ratownicy chcieli mnie położyć na łóżku w karetce, ale nie było takiej opcji z mojej strony. Pamiętam, że przyjęłam pozycję na czworaka i powiedziałam im, że mi jest wygodnie i możemy tak jechać. Myślę, że rozbawiło to Jacka i Mary, ale panowie trzymali się procedur, kazali mi zejść i ostatecznie usiadłam na fotelu zabierając miejsce Jackowi, który dojechał później. W szpitalu byliśmy w kilka minut, jakoś doszłam do sali porodowej. 
 Dalej już nie pamiętam wiele. Jacek mowił, że kiedy wszedł stałam koło łóżka. Mary wspominała, że miałam założone pasy od KTG do badania tętna Małej przez całą akcję porodową, czego nie zarejestrowałam. Po porodzie uświadomiłam sobie, ze miałam też elektrody na plecach, których nie czułam. Mam jakieś przebłyski świadomości tylko. Wiem, że jedyną pozycją na łóżku, ktorą przyjęłam była pozycja na czworaka. Skurcze były bardzo intensywne, przestawałam sobie z nimi radzić, bo nie miałam przerw na oddech. Następowały jeden po drugim, prawie bez przerwy i to jeszcze od momentu, kiedy byliśmy w domu. Prosiłam o środek znieczulający, Mary zwlekała, czekała, wiedziała, że będę wdzięczna, jeśli nie poda mi epiduralu. Poza tym akcja rozwijała się naprawdę szybko, a znieczulenie zwolniłoby ją i mogły się pojawić komplikacje. Tak minęły prawie trzy godziny. Pamiętam wchodzące i wychodzące pielęgniarki, bardzo miłe zresztą. Zdziwione, że jestem 13 dni po terminie, bo nigdy nie widzą ciąż tak przenoszonych (Mary powiedziała mi pózniej, że w ogóle rzadko widzą pierwsze porody bez interwencji). Po kolejnej prośbie o znieczulenie Mary postanowiła, że idziemy usiaść na toaletę: jeśli to nie pomoże to dostanę środki przeciwbólowe. Pielęgniarki były zdezorientowane, nie rozumiejąc sytuacji wyszły. Długo nie mogłam usiąść, ale w końcu się udało. Doszłam do pełnego rozwarcia. "Dobra, wracamy rodzić" zarządziła Mary i wróciliśmy do sali. Jacek był cały czas ze mną i wszystko się udało również dzięki jego zaangażowaniu, motywowaniu i przytulaniu mnie. Samo parcie w moim mniemaniu nie trwało długo, ale pamiętam, że było bolesne. Czułam schodzącą główkę- w pewnym momencie Mary kazała mi jej dotknąć. Nie miałam siły, starałam się całą energię ukierunkować w wypychanie jej, ale czułam, że tak bardzo boli. Kolejny skurcz- połowa glówki na zewnątrz, kolejny- cała główka. I po kolejnym Olivka wyleciała na zewnątrz! Pamiętam chluśnięcie wód i uczucie ciałka wychodzącego na zewnątrz. I ulga! Zrobiłam to! Wzruszenie Jacka. Za chwilę płacz Małej. I dostałam ją na pierś. 
Mary zgasiła światło, pozwoliła nam na intymność. Jacek przeciął pępowinę, gdy przestała pulsować. Po zważeniu Olivki (4150kg) i zastrzyku z witaminą K Jacek dostał ją na pierś. Ja musiałam urodzić łożysko, udało się po zastrzyku z oksytocyną. Później Mała wróciła do mnie na pierwsze karmienie. I zostawiono nas tak na godzinę na cieszenie się sobą. Koło 8 rano przewieziono nas na salę poporodową, ostatnie formalności i Jacek z Mary wrócili do domu (Jacek zdawał egzamin spawalniczy za kilka godzin!), a my zostałyśmy w szpitalu do wieczora. Po tym jak Olivka została sprawdzona przez pediatrę i miała test słuchu wyszłyśmy do domu w tej samej dobie. Całe doświadczenie szpitalne bardzo pozytywne. No i udało się nie stawić na wyznaczoną datę wywołania!  
 
Olivka z mamą Kamilą

 Mary opiekowała się nami jeszcze przez prawie trzy tygodnie po porodzie. Dbała o Olivkę i mnie równocześnie. Dużo rozmawiałyśmy o moim porodzie. Mimo pięknego doświadczenia miałam poczucie przejścia przez fizyczną traumę: przez fakt, że był to tak szybki i tak intensywny poród. Przez pierwszych kilka dni co chwilę wracały do mnie obrazy i uczucia. Pytałam Jacka i Mary co się działo, bo wyrzucałam z pamięci pewne sceny. Mary powiedziała mi również bardzo ciekawą rzecz: przez to, ze miałam szybki poród jest wysoce prawdopodobne, że w momencie, gdy zgłosiłabym się na wywołanie i zaaplikowano by mi oksytocynę, akcja mogłaby jeszcze znacznie przyspieszyć, poród byłby jeszcze szybszy (trzy, cztery godziny) i mógłby się skończyć nagłym cięciem cesarskim, bo Mała nie wytrzymałaby takiego tempa. Nie mówiąc o tym, że byłoby to kilka razy bardziej bolesne. Nie umiem sobie tego wyobrazić... 

Olivka z Mary- pierwsza kąpiel.

 Dla nas pomysł rodzenia w domu i uczestniczenie w tym programie okazało się być najlepszą decyzją jaką mogliśmy podjąć. Po czytaniu historii porodowych i słuchaniu przeżyć znajomych rodzących w szpitalu doceniam doświadczenie, które zostało mi dane. Mary była naszym Aniołem, przez całą ciążę, poród i opiekę w domu. Urodziłam sama, naturalnie, godnie. Dostałam tyle czasu, ile potrzebowałam: bez przyspieszania, srodków farmakologicznych, żadnych rutynowych procedur. Czułam się bezpiecznie, wiedziałam, że jestem w centrum sytuacji i wszyscy wokół są tam by mnie wspierać. Mogłam krzyczeć, płakać, być silna i słaba równocześnie, mieć momenty zwątpienia i być z siebie super dumna. Wszystko dzięki Mary i Jackowi. 
Życzę każdej z nas, by miała szansę w taki sposób przeżyć ten niesamowity czas! Kamila :)

Autorka: Kamila.  Zdjęcia z archiwum domowego.
Dziękuję Kamilo <3



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Barwo, gratuluje. Ja miałam rodzić w Irlandii ponieważ wybierałam się tam w sierpniu. Jednak poród zaskoczył nas w Łodzi. Rodziłm w klinice www.salve.pl i też jestem zadowolona. Nie wyszło do końca jak planowałam ale Asia już jest z nami.