piątek, 29 czerwca 2012

Krótka historia współczesnego położnictwa i ruchu świadomych narodzin.

 

„Porównując informacje z wielu źródeł przedstawiających różnorodne naukowe podejścia możemy dojść do wniosku, że okres okołoporodowy stanowi moment krytyczny.” M.Odent
  • Do  II Wojny Światowej poród odbywał się w domu w asyście akuszerki. Struktura społeczna umożliwiała naturalne wejście w rolę matki oraz bezpośrednie wsparcie bliskich osób.
  • Lata 1940-50, po II Wojnie Światowej. Wraz z rozwojem przemysłu i miast, porody przeniesiono do szpitali. Wprowadzone zostaje „aktywne zarządzanie porodem” przez lekarzy. Początkowo odnotowywano wysokie wskaźniki śmiertelności okołoporodowej z powodu zbyt małej wiedzy o fizjologii porodu i higienie (posocznica). Coraz częstsza migracja pozbawia kobiety wsparcia bliskich w okresie wchodzenia w macierzyństwo a na salach porodowych są one całkowicie odizolowane i zdane na personel medyczny.
  • W POLSCE od 1945 roku powstają Izby Porodowe, w których odbywają się porody niepowikłane. Porody z komplikacjami odbywają się w szpitalach.
  • W latach 60tych XX wieku, zgodnie z planem władz PRL, Izby Porodowe są stopniowo likwidowane. Normą staje się poród w szpitalu. Zwalcza się porody domowe.
 „Rodzenie dzieci jest tradycyjnie sprawą kobiet we wszystkich kulturach pierwotnych, i tak też było do tamtego czasu w kulturze zachodniej”
 W warunkach szpitalnych kobiety są zmuszone do rodzenia w pozycji leżącej (wbrew prawom grawitacji), są przypinane do łóżek. Normą stają się wieloosobowe sale porodowe, anonimowość i samotność rodzących, brak intymności, poszanowania godności oraz wsparcia i poczucia bezpieczeństwa. Stosuje się rutynowe golenie okolic krocza i jego nacinane. Powszechnie używa się chemiczne leki przeciwbólowe dla wyregulowania dolegliwości fizycznych i emocjonalnych. Noworodek po porodzie jest odwracany głową w dół i dostaje klapsa. Dzieci są separowane od matek oraz karmione sztucznym mlekiem. Wiele dzieci po porodzie jest pod wpływem leków podawanych matce.
  • Lata 60-te XX wieku. Rewolucja obyczajowa. W USA  rozpoczął się ruch świadomych narodzin postulujący potrzebę humanizacji porodu. Oznacza to, że kobieta jest w centrum wydarzenia jakim jest poród, decyduje o jego przebiegu i ma nad nim kontrolę. Dostępność wsparcia bliskich osób jest podstawowym prawem rodzącej. Usługi porodowe, włączając w to stosowanie technologii i farmacji bazują na wiarygodnych dowodach naukowych. Zaczęto praktykować mentalne, emocjonalne i fizyczne przygotowanie czyli psychoprofilaktykę. Przywrócono wiedzę o znaczeniu relaksacji, oddechu, koncentracji na sobie, intymności oraz wsparcia bliskich osób w przebiegu porodu.
  • W ramach ruchu świadomych narodzin zastępuje się tzw. „aktywne zarządzanie porodem” na rzecz swobody oraz decyzyjności po stronie rodzącej . Asysta jest nastawiona na wspieranie natury oraz intymność przyszłych rodziców. Ogranicza się interwencje medyczne oraz zastosowanie leków do rzeczywiście niezbędnego minimum. Przywrócenie karmienia piersią i swobodnego kontaktu matki z dzieckiem po porodzie.
  • Rozwój badań nad procesem narodzin z perspektywy zarówno rodzącej jak i rodzącego się dziecka. Badania prowadzone przez lekarzy, psychologów i pasjonatów.
  • Późne lata 60-te. Frederick Leboyer wydał książkę oraz film „Narodziny bez przemocy” w których wskazał, że dziecko jest czującym, uczestnikiem porodu o niezwykle wrażliwych zmysłach. Podkreślił, że w środowisku szpitalnym noworodki traktowane są brutalnie. Leboyer zajmował się badaniem procesu narodzin poprzez sesje terapii pierwotnej według metody Janova, która umożliwia powrót do emocji z czasu porodu i wczesnego dzieciństwa. Leboyer nawoływał do reformy na sali porodowej. Zalecał przytłumione światło, ciepłe powietrze, masaż noworodka, kąpiel w wanience po porodzie a także opóźnienie przecięcia pępowiny aż przestanie pulsować.
  • Od lat 60-tych praktykuje i prowadzi badania Michel Odent, pionier naturalnych metod narodzin i porodów w wodzie. Autor książki „Odrodzone narodziny”. Założyciel Centrum Badawczego Pierwotnego Zdrowia w Londynie. Przyczynił się do lepszego zrozumienia fizjologii narodzin poprzez wyjaśnienie funkcji ludzkiego mózgu. Rodzenie dziecka przede wszystkim jest funkcją autonomicznego układu nerwowego. W kontekście porodu Odent wyróżnił dwie podstawowe części mózgu: neocortex (nową korę), odpowiedzialną za abstrakcyjne myślenie, oraz cortex, która rządzi instynktami i odpowiada za uwalnianie się hormonów. Wspierając rodzącą kobiete należy stworzyć warunki, w których kora nowa wycisza się a cortex  właściwie zawiaduje „koktajlem hormonalnym”. Korę nową używamy w codziennej aktywności. W porodzie aktywizują ją czynniki takie jak rozmowa czy stres. Korę nową wyciszają intymne warunki.
  • Na początku lat 70tych XX w. Swoją praktykę rozpoczęła wybitna osobowość w dziedzinie naturalnych narodzin, amerykanka Ina May Gaskin. Została w 2011 r. nagrodzona Right Livelihood Award zwaną „alternatywnym Noblem” za “nauczanie i propagowanie metod porodu, które najlepiej służą psychicznemu i fizycznemu zdrowiu matki oraz dziecka”. Rozpoczęła ruch zwany Duchowe Położnictwo ( książka o tym  tytule została niedawno wydana w języku polskim).
  • Dr. Sarah Buckley rozpoczęła praktykę w późnych latach 80-tych. Jest autorką licznych opracowań z dziedziny naturalnych porodów tłumaczonych na wiele języków
  • Sheila Kitzinger . Lata 80-te „poród skoncentrowany wokół kobiety”
  • Lata 80-te praktyka porodów w wodzie na zachodzie. Woda jako metoda relaksacji w porodzie.Pionierem porodów w wodzie był rosjanin Igor Charkovsky. Od Lat 60tych Prowadził badania nad porodami do wody, oraz w Morzu Czarnym w asyście delfinów. Z jego doświadczeń korzystali m.in. Leboyer i Odent.
  • W latach 80tych współpracownicą Charkovskiego jest Elena Tonetti-Vladimirowa. Twórczyni filmu „Narodziny jakie znamy” o rosyjskich porodach w wodzie. Założycielka centrum porodowego nad Morzem Czarnym. Twórczyni metody przekodowującej pierwotny odcisk limbiczny w mózgu.
„Ciało pamięta wszystko czego doświadczyliśmy od poczęcia do narodzin i później. Zapis tworzy się w układzie limbicznym mózgu. Jakość doświadczeń prenatalnych i okołoporodowych wpływa na nasze życie oraz relacje, w które wchodzimy z ludźmi i światem. Psychologowie prenatalni mówią o istnieniu neuronów lustrzanych odpowiedzialnych za emocje z życia łonowego, mające odzwierciedlanie w życiu po narodzinach. Poród to nie tylko mechaniczne wyjęcie dziecka z ciała matki – to wydarzenie emocjonalne, psychologiczne, silnie determinujące aspekty neurologiczne dalszego rozwoju człowieka, które sprawia, że świat będzie miejscem przez nas akceptowanym lub odrzucanym. Niepotrzebne interwencje, zakłócanie rytmu porodu fizjologicznego niekoniecznie będą wiązały się z jakimiś konkretnymi chorobami, ale mogą być przyczyną szoku prowadzącego do istotnej nadwrażliwości.” dziecisawazne.pl
  • Lata 80-te , Jane Balaskas w Wielkiej Brytanii. Promuje „poród aktywny”, w którym kobieta sama wybiera pozycję wydając dziecko na świat. Rośnie popularność Centrów Porodowych.
  • Do POLSKI ruch świadomych narodzin dotarł w późnych latach 80-tych XX wieku.
  • Człowiekiem niezwykle zasłużonym dla polskiego położnictwa jest profesor Włodzimierz Fijałkowski, który praktykę lekarską prowadził od 1955r. ”W swojej pracy naukowej zajmował się przede wszystkim rozwijaniem i wdrażaniem programu naturalnego planowania rodziny, promocją porodu naturalnego oraz biologicznymi, psychologicznymi i pedagogicznymi aspektami rozwoju dziecka w okresie prenatalnym”. Twórca polskiego modelu Szkół Rodzenia.
  • W 1994r. odbyła się pierwsza edycja akcji Rodzić po Ludzku ujawniająca sytuację rodzących na oddziałach położniczych. Rozpoczyna się powolny proces zmian warunków rodzenia.
  • Fundacja „Rodzić po ludzku”, założona w 1996 r. Działa na rzecz godnego porodu. Prezeska Fundacji Rodzić po Ludzku, Anna Otffinowska, 4.06.2012r. została odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski jako osoba zasłużona dla przemian demokratycznych i społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Odznaczenie dostała za działalność na rzecz poprawy sytuacji kobiet rodzących i respektowania praw pacjenta.
Naturalne metody rodzenia w Polsce propagują m.in.:
  • Domowa położna Irena Chołuj mająca ponad 20-letnią praktykę, autorka książki „Urodzić razem i naturalnie”.
  • Dr. Preeti Agrawal praktykująca holistyczną ginekologię, autorka książki „Odkrywam Macierzyństwo”.
  • Dr Jerzy Piechnik – ginekolog, ordynator Oddziału Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Powiatowego im. PCK w Nisku. Opracował autorską metodę porodu w hipnozie. Jest to technika ucząca głębokiego relaksu oraz transformowania lęku przed porodem poprzez pozytywną autosugestię i wizualizację ( metoda stosowana także przez sportowców).
  • W 2008r. powstało Stowarzyszenie „Dobrze Urodzeni”, którego misją jest wspieranie przyszłych rodziców  oraz niezależnych położnych.
  • W 2011r. Powstało Stowarzyszenie „Doula w Polsce” zrzeszające kobiety profesjonalnie wspierające matki i ich rodziny.

Autorka tekstu: Patrycja Zielińska, Doula kontakt e-mail: patrycja.doula@gmail.com

Żródło tekstu, wspierajzycie.wordpress.com

poniedziałek, 25 czerwca 2012

" Biorę poród w swoje ręce... "

Bardzo interesujący artykuł Moniki Lipowskiej - Hajduk, ze strony "Dzieci są ważne" ... 

 

 

 

Mój poród – biorę poród w swoje ręce

  Projekt „Mój poród”

Wiele kobiet obawia się porodu. Boi się bólu, tego, czy wszystko będzie dobrze z jej dzieckiem. To naturalne, że tak ważne doświadczenie jak poród niesie ze sobą wiele emocji i ekscytacji cudem narodzin. Nienaturalne natomiast są obawy przyszłych matek o to, czy podczas porodu okaże im się wystarczająco empatii, czy będą traktowane z szacunkiem i zrozumieniem potrzeb.
Chcemy wesprzeć mamy w ich początkach macierzyństwa. Pokazać, że poród tak naprawdę należy do nich samych. Że mają szansę odpowiednio się do niego przygotować i mają prawo opiekować się swoim nowonarodzonym dzieckiem według własnych potrzeb i intuicji.
Zapraszamy was do naszego nowego projektu “Mój poród”, w którym psycholożki, doule i położne będą “oswajać” przyszłe mamy z porodem i przekonywać do zaufania swojemu ciału i naturze.

porod > Mój poród    biorę poród w swoje ręce   naturalne i ekologiczne rodzicielstwo

 

Biorę poród w swoje ręce

 

To, jak przychodzimy na świat, ma znaczący wpływ na jakość naszego późniejszego życia.
Coraz częściej jest tak, że kiedy kobiety stają  przed perspektywą porodu, stają się całkowicie bierne, zależne i przyjmują nastawienie: „róbcie ze mną, co chcecie”.
Poród może być mocnym, pięknym przeżyciem i scalającym całą rodzinę wydarzeniem. Warto jednak zastanowić się nad tym, na ile pozwalamy, by było to właśnie „nasze” doświadczenie. Często bowiem w obliczu lęku, niepewności, obawy przed bólem, oddajemy się w ręce personelu szpitalnego, poddając się aktualnie panującej modzie w położnictwie oraz stereotypom dotyczącym porodu.

 

Poród tradycyjny

  Na początku warto popatrzyć wstecz na poród taki, jaki był przez wiele tysięcy lat, zanim został całkowicie zmedykalizowany, dostosowany do określonych systemów lecznictwa.
Był on osobistym przeżyciem kobiety w asyście wspierającej jej osoby, nie przeszkadzającej czy wydającej polecenia. Rodząca zwykle znajdowała się w przyjaznym, często znanym jej otoczeniu, w którym czuła się bezpiecznie, zachowywała się tak, jak podpowiadało jej ciało, a jednocześnie miała możliwość korzystania ze wsparcia osoby profesjonalnie zajmującej się odbieraniem porodów (zazwyczaj kobiety). Teraz rodząca wchodząc do szpitala oddaje się w ręce personelu szpitalnego, który poddaje ją szeregowi procedur, zabiegów i poleceń, nie zwracając uwagi na jej potrzeby czy odczucia.

 

Ciało stworzone do rodzenia

  Bardzo ważne jest, by kobieta miała możliwość bycia sobą. By mogła wczuć się w to co naprawdę odczuwa, czego potrzebuje i reagować zgodnie z tymi potrzebami. Może krzyczeć, ale nie musi, może poruszać się, chodzić i przyjmować takie pozycje, w jakich jest jej wygodnie. Ważne jest poczucie wpływu na poród, a nie oddanie się w czyjeś ręce, bycie podmiotem, a nie przedmiotem tego wydarzenia.
Jeżeli wierzymy w siebie, potrafimy wsłuchać się w swoje ciało i jego podpowiedzi, poród po prostu „płynie” i postępuje, w swoim normalnym, niezakłóconym tempie. Dlatego też tak ważna podczas ciąży jest praca ze świadomością własnego ciała, przywrócenie umiejętności odczuwania go i reagowania na nie. Jest to między innymi umiejętność napinania i rozluźniania mięśni, wiedza, co nam służy, a co nie jest dla nas odpowiednie.
Pamiętajmy, że nasze ciała zostały zaprojektowane tak, by rodzić. Trzeba tylko zacząć słuchać, co mówi nam nasz organizm, stać się aktywnym uczestnikiem tego zdarzenia.
Trzeba zacząć współpracować ze swoim ciałem, a nie walczyć z nim. Poddać się jego rytmowi, a nie kontrolować. Zaakceptować fizjologię, a nie uciekać od niej. Przyjęcie takiej postawy sprawia, że poród, który jest sam w sobie najbardziej fizjologicznym procesem, takim się dla nas staje. Nie jest to wtedy doświadczenie medyczne, chorobowe, patologiczne, ale jak najbardziej naturalne.

Otwarcie na nowe doświadczenie

  To, jak przeżyjemy poród, zależy również w dużym stopniu od naszego nastawienia i przekonań dotyczących porodu. Media, kultura, opinia społeczna przekazują nam stereotyp porodu jako wielogodzinnej męki, na którą nie mamy wpływu. Opowieści okraszone są niekończącym się bólem, tryskającą krwią i ciągiem mąk. Na szczęście jest coraz więcej historii pięknych, świadomych porodów, w których kobieta rodzi instynktownie, naturalnie, bez narzucanych jej z góry poleceń i instrukcji.
Mając odpowiednie nastawienie, poradzimy sobie z każdym etapem tego doświadczenia. Co więcej, wyniesiemy z niego wiele dodatkowych, budujących korzyści. Może nam w tym pomóc otwartość na to, co się wydarzy, na pewną tajemnicę i fakt, że nie wszystko możemy przewidzieć i zaplanować. To dla niektórych kobiet wydaje się najtrudniejsze, w świecie, w którym przyzwyczajone jesteśmy mieć wszystko pod kontrolą, całkowicie zaplanowane, zgodnie z naszą wolą. A jednak to właśnie tajemnica tego, co ma się wydarzyć i otwarcie się na nią, ma również wpływ na przeżycia porodowe. Świadome przeżywanie tego, co się wydarza, a nie odkreślanie poszczególnych punktów z planu, pozwala nam uchwycić piękno tego doświadczenia. Praca z przekonaniami dotyczącymi porodu, korzystanie z takich technik jak wizualizacja, głęboka relaksacja ma istotny wpływ na zmianę nastawienia do porodu. Może on być wtedy jednym z najsilniejszych, najbardziej znaczących wydarzeń w życiu kobiety – rozwijającym, godnym doświadczeniem, po którym życie nabiera nowego wymiaru.
Równie ważna jest praca z oddechem, który jest fundamentalnym narzędziem ułatwiającym poród. Dzięki odpowiedniemu oddechowi będziemy umiały zrelaksować się, puścić napięcie, a tym samym ból będzie naturalnie złagodzony. Umysł odwdzięczy nam się spokojem, a przy dotlenionych mięśniach ból będzie mniej odczuwalny.

Współpracować z naturą

  Właśnie wtedy, gdy poddasz się instynktowi, naturze i będziesz z nią współpracować, a nie przeszkadzać, poród może stać się dla Ciebie doświadczeniem pozytywnym, wzmacniającym, dającym ogromną wewnętrzną siłę.
Pamiętaj, że ta siła jest w Tobie, trzeba ją tylko odszukać. Zaufaj instynktowi. Ty najlepiej wiesz, co robić. Nie potrzebujesz  szczegółowych instrukcji i poleceń. Musisz tylko zaufać sobie i otworzyć się na to piękne, osobiste doświadczenie.

Autor artykułu: Monika Lipowska-Hajduk

Psycholog, pedagog, trener. Poszukuje nowych doświadczeń i nowych sposobów realizacji. Prowadzi prywatną praktykę Szczęśliwa Mama, w ramach której oferuje konsultacje psychologiczne, coaching oraz warsztaty rozwojowe. Towarzyszy kobietom we wprowadzaniu zmian w ich życiu; wspiera Mamy w ich rozwoju; pomaga odnajdywać siebie w macierzyństwie (wsparcie psychologiczne w okresie ciązy, macierzyństwa, przygotowanie do porodu, pomoc po porodzie). Interesuj się technikami pracy z ciałem. Od wielu lat praktykuję jogę. W swojej pracy reprezentuję podejście holistyczne. Jest szczęśliwą Mamą.
http://www.szczesliwa-mama.pl/

środa, 20 czerwca 2012

III Zjazd Dobrze Urodzonych :)

 Uwaga- niestety zjazd został odwołany. 

Planowany następny termin zjazdu to maj 2013

 

 

Po raz 3 odbędzie się zjazd Dobrze Urodzonych :) Postaramy się bardzo być z całą naszą rodzinką :) Mam nadzieję poznać po raz pierwszy osobiście innych fanów PD, których znam z netu  :)))  Będzie tez okazja by pokazać naszym kochanym Położnym wyrośnięte maleństwa, którym pomagały przyjść na świat :))) 

 

 

 ZAPRASZAMY NA ZJAZD RODZICÓW I DZIECI RODZONYCH W DOMU!

 cyt. " Ruszyły zapisy na III Zjazd Rodziców „Dobrze Urodzonych”. Tym razem zapraszamy 15 września do Portu Jachtowego Nieporęt na Zjazd wszystkich tych, którym bliska jest idea dobrego porodu: rodziców, dziadków, pary planujące narodziny, położne i innych przedstawicieli opieki zdrowotnej do wspólnego świętowania, zabawy, dzielenia się doświadczeniem – po prostu inspirującego bycia razem. Wpiszcie datę spotkania do kalendarzy i rozsyłajcie wici wśród znajomych – oby było nas jak najwięcej!
Zjazdy Stowarzyszenia „Dobrze Urodzonych” są ważnym wydarzeniem w społeczności rodziców rodzących w domu. III Zjazd Rodziców będzie miał szczególne znaczenie nie tylko dlatego, że rozszerzamy grono naszych gości, ale również dlatego, że będzie miejscem inspiracji pomysłów na działania pro rodzicielskie sprzyjające dobrym porodom, będzie miejscem wsłuchania się w potrzeby i oczekiwania rodziców, będzie miejscem budowania fundamentów integracji środowisk rodzicielskich, położniczych i wszystkich tych, dla których dobry poród jest wtedy, gdy przynosi satysfakcję matce i dziecku, bez względu na miejsce i metodę.
Etap formowania środowiska położnych niezależnych jest właściwie zakończony, uporządkowany pod względem formalnym. To naturalny czas na zwiększenie koncentracji na działaniach pro rodzicielskich, drugiego filaru Stowarzyszenia „Dobrze Urodzeni”, którego celem jest budowanie świadomości alternatywnych miejsc i metod porodu wśród rodziców. Działaniem pro rodzicielskim, które ma już swoją tradycję w Stowarzyszeniu jest organizowanie zjazdu rodziców i dzieci urodzonych w domu. Momentem przełomowym będzie właśnie przygotowany na 15 września br. III ZJAZD RODZICÓW.
Stowarzyszenie Niezależna Inicjatywa Rodziców i Położnych „Dobrze Urodzeni”, bo tak brzmi pełna jego nazwa, powstało w 2006 roku. Przy stowarzyszeniu działa sekcja położnych niezależnych zrzeszająca prawie wszystkie polskie położne przyjmujące porody pozaszpitalne. Celem naszej pracy było od początku odbudowanie prestiżu zawodu położnej, utworzenie alternatywnych miejsc porodu i wbudowanie ich w struktury polskiego położnictwa oraz wspieranie osób, które w takich miejscach chcą rodzić. Ważną częścią naszej pracy było stworzenie jednolitych standardów postępowania przy porodzie pozaszpitalnym zgodnych z nowoczesną wiedzą położniczą oraz utworzenie dokumentacji medycznej. Wszystkie położne należące do Stowarzyszenia stosują się do owych zasad i prowadzą stworzoną wspólnie dokumentację.
Poród w domu jest w Polsce tematem nadal budzącym wiele kontrowersji i pytań. Polskie społeczeństwo nie jest jeszcze przyzwyczajone, a właściwie zdążyło się w drugiej połowie XX wieku odzwyczaić od tego, że dzieci mogą się rodzić we własnych domach. Dziś około 3% dzieci rodzi się w Polsce poza szpitalem.
Idea narodziła się mniej więcej w połowie lat osiemdziesiątych, gdy polskie „porodówki” były miejscami tak mało przyjaznymi, że wiele kobiet postanawiało powitać potomstwo w domu chociażby po to, aby uniknąć kilkudniowego rozdzielenia z rodziną. Około 10 lat później obraz naszych oddziałów położniczych zmienił się na tyle, że wiele rodzin „wróciło” do szpitala. Dziś grupa ludzi wybierających poród we własnym domu lub domu narodzin kieruje się nieco innymi pobudkami. Bardzo silna jest potrzeba pozostawania we własnym środowisku, znanym sobie miejscu, indywidualizacji opieki, posiadania wpływu na przebieg porodu, uniknięcia często niepotrzebnej medykalizacji porodu i sztywnych procedur medycznych. Duży wpływ na podjęcie decyzji o porodzie poza szpitalem ma holistyczna opieka nad matką i jej dzieckiem, jaką roztacza położna.
W polskim społeczeństwie rola położnej jest jeszcze mało znana. Nie każdy wie, jakie ma ona kompetencje wynikające z ustawy o jej zawodzie. Kobiety powinny wiedzieć, że położna może prowadzić ich ciążę, samodzielnie prowadzić i przyjąć poród fizjologiczny, sprawować opiekę w połogu nad matką i dzieckiem, udzielać porad laktacyjnych. Tutaj ogromną rolę odegrało Stowarzyszenie „Dobrze Urodzeni”, formułując obowiązujący wszystkie zrzeszone położne domowe Model Opieki w Porodzie Pozaszpitalnym.
Jeszcze raz gorąco zapraszamy na III Zjazd Rodziców, 15 września br. Jak zawsze na naszych zjazdach, planujemy wiele atrakcji dla wszystkich uczestników niezależnie od wieku oraz szczególne niespodzianki. Ambasadorką i Gościem Specjalnym tegorocznego Zjazdu będzie Reni Jusis, z którą będzie można porozmawiać o rodzicielstwie bliskości, a także zdobyć książkę z autografem „Poradnik dla zielonych rodziców”.
Szczegółowy program oraz formularz rejestracyjny znajdziecie na naszej stronie www.dobrzeurodzeni.pl
Przygotowały: Kataryna Oleś, Edyta Dzierżak-Postek, Maria Romanowska, Katarzyna Grzybowska, Magdalena Modlibowska, w imieniu Stowarzyszenia „Dobrze Urodzeni” www.dobrzeurodzeni.pl

INFORMACJE ORGANIZACYJNE:

III Zjazd Rodziców „Dobrze Urodzonych”
Sobota 15 września 2012 roku godz. 10.00-18.00
Port Jachtowy Nieporęt Sp. z o.o.
ul. Wojska Polskiego 3
05-126 Nieporęt
http://portnieporet.pl/kontakt - można tu znaleźć mapkę dojazdu oraz informacje o ośrodku
Planowana jest impreza rodzinna o charakterze pikniku na łonie natury. W programie wykłady i spotkania z położnymi, współpracującymi z nami specjalistami. Z każdym z występujących można będzie porozmawiać, zasięgnąć porady. Przewidziane są intymne kąciki konsultacji położnych, badania piersi, douli, stoisko doświadczonych brafitterek z możliwością zakupu doskonale dobranych biustonoszy w promocyjnych cenach.
Doświadczeni animatorzy zorganizują gry, zabawy i konkursy dla wszystkich dzieciaków. Na dużym terenie będzie mnóstwo miejsca aby się wybiegać, wyskakać, popatrzeć na pływające po Zalewie Zegrzyńskim żaglówki i oczywiście ubrudzić;-). Każdy rodzic będzie mógł wygodnie przewinąć i nakarmić malucha. Oprócz fantastycznych książek Reni Jusis i Ireny Chołuj można będzie kupić piękną bieliznę, artystyczną biżuterię, rękodzieło, produkty ekologiczne. Organizatorzy zapewniają kawę i herbatę dla wszystkich gości. W porze obiadu otwarty będzie bufet sprzedający specjalnie przygotowane dania. Staraliśmy się, aby każda mama karmiąca, wegetarianie oraz alergicy znaleźli coś dla siebie;-). Można również przyjechać na imprezę z własnym koszyczkiem piknikowym wypakowanym po brzegi domowym jedzeniem. Zapraszamy! "

żródło: http://www.ekomama.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=661%3Azapraszamy-na-zjazd-rodzicow-i-dzieci-rodzonych-w-domu&catid=25%3Aartykuy&Itemid=28


poniedziałek, 30 stycznia 2012

Droga do porodu domowego...

 Swoją długą drogą do porodu domowego dzieli się pięknie Agnieszka. 



Nasza droga do porodu domowego trwała 13 lat...
Rok 1995 . Natrafiamy w księgarni na książkę S. Kitzinger " Rodzić w domu". Kupujemy, czytamy i... jest dla nas oczywiste, że tak właśnie będziemy rodzić. Na decyzję o poczęciu jednak jeszcze nie czas...
Rok 2002. W piśmie " Wegetariański Świat" stykamy się z artykułami dr Preeti Agrawal. Przemawia do mnie bardzo to, co pisze i zostaję jej pacjentką. Od pierwszej wizyty czuję się z Nią bezpieczna, a badanie przestaje być dyskomfortem.
Nadmienię tutaj, że wszyscy ginekolodzy, z którymi się wcześniej stykałam pogłębiali mój stres związany z wizytami w gabinetach ginekologicznych. Dziś myślę, że podświadomie odwlekałam decyzję o zajściu w ciążę również ze względu na perspektywę cyklicznych wizyt i związanych z nimi , a przeprowadzanych w nieprzyjemny sposób, badań. Poza tym z żadnym ze spotkanych wcześniej lekarzy nie mogłabym choćby porozmawiać o możliwości porodu domowego.
Rok 2003, 16 czerwca. Wizyta w gabinecie potwierdza, że jestem w ciąży. Jesteśmy uszczęśliwieni i zaskoczeni tym, że po tylu latach zabezpieczania się poczęliśmy nasze dziecko niemal natychmiast po tym, jak poczuliśmy, że nadszedł nasz rodzicielski czas.
Czuję się niesamowicie. Mdłości, wymioty i brak apetytu nie są w stanie przyćmić uczucia tego, że dzieje się we mnie coś wyjątkowego - że noszę w sobie małego, z Miłością poczętego, Człowieka.
Na jednej z pierwszych wizyt mówimy dr Preeti o naszym pragnieniu domowych narodzin. Przyjmuje to bez zdziwienia i niepokoju, zapewnia, że będzie prowadzić moją ciążę tak, by mnie dobrze przygotować do takiego porodu. Zastrzega, że warunkiem jest prawidłowy przebieg ciąży i dobry stan psychiczny i emocjonalny. Mówi, że niełatwo znaleźć położną. Podaje nam tylko dwa kontakty: do dziewczyny z Wrocławia, która sama jeszcze nie rodziła i do Opola- do Ewy.
Czujemy opór przed rodzeniem z kimś, kto swojego doświadczenia jeszcze nie ma. Jeszcze większy opór czujemy przed porodem szpitalnym, mamy do niego jednoznacznie negatywne nastawienie.
We wrześniu umawiamy się z Ewą i jedziemy na pierwsze spotkanie do Opola.
Rozmowa jest bardzo długa i szczegółowa. Ewa zadaje mnóstwo pytań, sprawdza naszą wiedzę o tym, na co się decydujemy. W końcu zgadza się i stawia jeden warunek- w razie jakichkolwiek trudności jedziemy do szpitala. Przystajemy na to. Jesteśmy szczęśliwi, że znaleźliśmy położną, ale nie czujemy się w pełni spokojni. Brakuje nam możliwości wyboru, ciąży świadomość, że go nie mamy.
Ciąża przebiega wspaniale. Skończyły się mdłości, jest apetyt na zdrowe jedzenie. Im większy brzuszek, tym lepiej się czuję. Nasza dwuosobowa firma przechodzi właśnie okres gwałtownego rozwoju, dużo pracujemy, a mnie to wcale nie męczy. Nigdy wcześniej nie miałam tyle energii. Wokół nas dzieją się tylko dobre rzeczy. Wszystko i wszyscy nam sprzyjają. Każdy dzień mam wypełniony do granic. Brakuje przestrzeni na to, by zanurzyć się w sobie samej, by z ciąży, a nie z pracy uczynić priorytet, wokół którego dzieje się cała reszta. Wtedy jeszcze nie wiem, jakie to ważne.
Para naszych najbliższych przyjaciół jest wzruszona i zachwycona, gdy prosimy ich, by towarzyszyli nam przy porodzie. Wtedy nie mamy jeszcze pojęcia o funkcji douli. Po prostu czujemy potrzebę tego, żeby w tym szczególnym czasie był z nami ktoś bliski i obdarzony głęboką świadomością.
Na jednej z wizyt dr Preeti pożycza nam książkę " Narodziny w nowym świetle", nie komentując jej i nie zachęcając do niczego. Dowiadujemy się o zjawisku, jakim jest lotosowy poród. Jesteśmy zachwyceni jego ideą, tym co daje dziecku i oczywiście marzymy, by nasz Chłopczyk mógł tak właśnie się narodzić.
W listopadzie przeprowadzamy się z małego mieszkania Rodziców do dużego domu, który wynajęliśmy. Rodzice i przyjaciele pomogli nam w remoncie, dopieszczamy nasze Gniazdo, godząc to z nawałem pracy.
Czekamy na drugie spotkanie z Ewą i... gdzieś głęboko, powoli zaczyna budzić się niepokój.
Dopiero w grudniu ( a może w styczniu, nie jestem pewna) Ewa znajduje czas, by do nas przyjechać. Po tym spotkaniu jesteśmy spokojniejsi.
Pod koniec stycznia ( lub na początku lutego) widzimy się po raz trzeci. Jest śnieżyca, Ewa dociera do nas z mężem Adamem ( świetny człowiek, wciąż Go pamiętamy) wieczorem. Jest zadowolona, że mogła sprawdzić jak długo się jedzie z Opola do Oleśnicy w ciężkich warunkach pogodowych.
Po raz pierwszy jestem badana przez Ewę. Mam termin na 15 lutego, a Ona mnie informuje, że ma ważny wyjazd i pyta czy się zgadzam, by pojechała. Proponuje, że na wszelki wypadek skontaktuje mnie z inną położną i dzwoni do niej przy mnie. Zgadzam się, czując, że nie mam wyboru. Znów napływa niepokój, silniejszy niż wcześniej. Trudno mi przyjąć perspektywę porodu z osobą, której do tej pory nie poznałam.
Mówimy Ewie, że chcemy, jeśli się uda, by nasze Dziecko było lotosowe. Nie przypuszczamy, że to wywoła jakieś napięcie u Niej, ale tak właśnie się stało. Mówi, że to dla Niej nowość, że niewiele o tym wie. Mąż Ją wspiera, mówi, że to tylko kolejne dla Niej doświadczenie.
Rozstajemy się z uśmiechami, ale spokoju wewnętrznego nie ma, jak sądzę, po żadnej ze stron.
Któregoś dnia dzwonię do szpitala w Trzebnicy, chcę wiedzieć, czy mogę wejść na oddział ze swoją położną. Rozmawiam z ordynatorem, jest oburzony, informuje mnie, że szpitalne procedury nie dopuszczają takiej sytuacji. Przy okazji dowiaduję się, że w trzebnickim szpitalu jest tylko jedna sala do porodów rodzinnych. Po tej rozmowie mój opór przed porodem szpitalnym jeszcze się pogłębia.
Pakuję jednak torbę z potrzebnymi rzeczami, tak na wszelki wypadek... Nie chcę zaakceptować tego, że może okazać się potrzebna...
Wciąż czuję się świetnie, ale Robert przekonuje mnie, że czas na długą przerwę w pracy. Wszystko już przygotowaliśmy. Jest wymarzona kołyska ( z której Synek prawie nie korzystał, bo spaliśmy razem), śliczne ubranka i wszystko, co uważaliśmy za potrzebne.
Czas płynie dla mnie za wolno. Każdego wieczoru zasypiam z nadzieją, że już tej nocy... Każdy dzień witam nadzieją, że to właśnie dziś...
16 lutego. Jesteśmy na wizycie u dr Preeti. Wszystko jest w porządku, ale jeśli nie urodzę w przeciągu tygodnia, muszę zgłosić się do szpitala. Sama myśl o tym mnie przeraża...
21 lutego. Od rana czuję, że Maluszek jest gotowy na przybycie. Poźnym popołudniem już wiem to z całą pewnością. Dzwonię do Przyjaciół. Są już spakowani od dwóch tygodni, więc natychmiast wyruszają z Wrocławia. Dzwonię do Ewy, okazuje się, że właśnie wróciła z tego wyjazdu. Wyrusza niemal od razu, gdy przyjeżdża Jej świeżo umyte włosy są jeszcze mokre.
Wieczór, świece, spokojna muzyka. Wielkie łóżko w sypialni, ciepło, sennie. Ewa siedzi na podłodze, tyłem do nas wszystkich, dosusza włosy. Robi na drutach, czy szydełku, niewiele mówi. Często mnie bada i właściwie tylko wtedy czuję z nią kontakt.
Czas płynie, akcja porodowa rozwija się powoli. Zbyt powoli. Ewa czeka. Przestrzeń napełnia się niepokojem. W takiej atmosferze mogło stać się tylko jedno- akcja nie postępuje.
Ewa mówi o szpitalu, ja chcę jeszcze czekać, oczekuję od Niej pomocy. Napięcie rośnie. Za nami nieprzespana noc, wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ewa rozmawia przez telefon z dr Preeti, która mówi, żeby jeszcze poczekać. Za jakiś czas rozmawiają ponownie... Nie możemy już dłużej czekać. Robert dzwoni do szpitala, dowiaduje się, że sala do porodów rodzinnych jest wolna. Agata i Sławek zostają w domu, my wyruszamy z Ewą.
W samochodzie czuję, że akcja porodowa wraca. Na izbie przyjęć skurcze są coraz silniejsze. Nie mogę uwierzyć, że jestem w miejscu, w którym nie zamierzałam się znaleźć.
Jestem zła ( na siebie, na Ewę, na...), ale zmęczenie wyzwala we mnie także strach. Ostatkiem sił próbuję samej sobie udowodnić, że nie czuję się bezsilna. Nie zgadzam się na lewatywę, golenie i ewentualne interwencje ( nacięcie...). Prawie żądam, żeby przyjmująca mnie ginekolożka porozmawiała z Ewą. Wtedy jeszcze nie wiem, że to ona będzie ze mną do końca porodu. Nie chce, twierdzi, że po co jej rozmowa z jakąś położną, w końcu jednak rozmawiają. Nie słyszę już tego, nie widzę już Ewy. Na szczęście Robert jest przy mnie cały czas.
Trafiamy do osobnego pokoju. Są ze mną dwie położne i ginekolożka z izby przyjęć. Jest niedzielny wieczór i one trzy na całą porodówkę. Próbuję rozmawiać o wyborze pozycji. Nie ma szans, nie ma czasu. Zauważam, że te położne nie są samodzielne. Wykonują tylko polecenia lekarki, która biega między porodami. Teraz wszystko dzieje się coraz szybciej. Na szczęście, bo coraz bardziej opadam z sił, przecież rodzę już prawie dobę. Dwa albo trzy bolesne badania. Informacja, że zbliżamy się do końca. Parcie... Krzyk... Nożyczki... Dwa ostatnie skurcze i... Żytomir jest już na mojej piersi. Na chwilę, bo tutaj trzeba przede wszystkim zrobić badania... Na szczęście Tata ani na chwilę Go nie opuścił. Na szczęście dostał 10 punktów Agpar! Na szczęście urodził się siłami natury...
Pępowina odcięta natychmiast... Łożysko w kawałkach- nawet nie wiem, czy je wyciągnięto, czy pozwolono by się urodziło. W tamtej chwili liczyło się tylko to, że Żytomir się urodził! Nawet się nie zorientowałam, że zszywanie krocza trwało dość długo...
Spędzamy najbliższą godzinę tylko we troje. Potem niestety, zgodnie ze szpitalną procedurą, musimy się rozstać.
Dzwoni do mnie jeszcze dr Preeti i moja Mama, a potem już tylko cudowna, nocna bliskość z Maluszkiem. Wszechogarniające szczęście...
Rano przychodzi pielęgniarka, by pomóc mi skorzystać z prysznica. Z trudem schodzę z łóżka, mam problemy z chodzeniem. Dziewczyna z łóżka obok porusza się normalnie, choć urodziła kilka godzin przede mną. Woda obmywa moje ciało. Dotykam brzucha, zaskoczona, że jest taki płaski. Ostrożnie dotykam zszytego nacięcia, wydaje mi się takie duże...
Robert przyjeżdża wcześnie. Mówi, że dzwoniła Ewa, że wszystko Jej opowiedział. Czuję ulgę, że to On z Nią rozmawiał. We mnie jest bolesne rozczarowanie, czuję, że nie sprawdziła się jako moja położna. Robert jest z nami tak długo, jak pozwala na to regulamin szpitala. Nosi Żytusia, tuli, kołysze, oddaje mi do łóżka. Tyle w nas wzruszenia, czułości, szczęścia i ... niepokoju.
Szpital mnie zaskakuje. Pozytywnie. Są dwuosobowe pokoje, zaangażowane pielęgniarki i pełna ciepła pani neonatolog. Mój wegetarianizm też spotyka się z akceptacją i dostaję bezmięsne jedzenie.
Jeden raz odwiedza mnie ordynator. Jest z nim ginekolożka, która przyjmowała mój poród. Nie chcę na Nią patrzeć, jestem przekonana, że zrobiła mi krzywdę tym nacięciem. ( Kilka miesięcy po porodzie dowiedziałam się, że było to nacięcie, jakie wykonuje się przed użyciem próżnociągu...)
W drugiej dobie wieczorem możemy opuścić szpital. Samochód jedzie bardzo ostrożnie, siedzę na dmuchanym kole. Przed domem czeka na nas Sławek. Pomaga mi, bo z moim chodzeniem jest po podróży jeszcze gorzej. Robert niesie Synka.
Agata wita nas w drzwiach. Jest ciepło, czysto i palą się świece. Są żółte tulipany, pachnie jedzenie i sączy się kojąca muzyka. Nareszcie w domu. Czuję się, jakby nie było mnie tu bardzo długo. Smutek ogarnia nas wszystkich, gdy okazuje się, że nie mogę siedzieć nawet na dmuchanym kole. Agata podaje kolację na naszym wielkim sypialnianym łóżku.
Nie mogę chodzić. Robert nosi mnie pod prysznic i do toalety. Poza tym przebywam z Maluszkiem w łóżku, głównie w pozycji półleżącej. Karmię go, tulę, ale całą resztę robi Tata i Przyjaciele.
Po trzech dniach zaczyna się załamanie. To nie jest klasyczny baby blues! Popadam w skrajności. Mam poczucie winy, że Żytuś został obciążony szpitalną traumą. Mam żal do Niego, że nie chciał urodzić się w domu. Myślę, że Ewa powinna zrobić dla mnie więcej. Jestem przekonana, że ginekolożka w Trzebnicy zrobiła mi krzywdę.
Agata i Sławek zostają u nas jeszcze przez tydzień. Cali oddają się nam trojgu, odczytują potrzeby, przepełnieni są troską i uważnością. Dostajemy czułość i wsparcie. Nigdy nikt nie obdarował nas tak, jak Oni wtedy. Wiemy, że przy drugim porodzie też będą z nami.
Każdego dnia próbuję chodzić, ale nie jest łatwo. Świeża blizna szybko obrzmiewa, boli. Po dwóch tygodniach zakładam wreszcie domowe ubranie i robię pierwszy makijaż. Łudzę się, że najgorsze już za mną. Najchętniej nie wypuszczałabym Synka z ramion, ale On... woli ramiona Taty. Ja jestem przede wszystkim karmicielką. Boli!
Po 6-ciu tygodniach pierwsza wizyta poporodowa u dr Preeti. Jest zaskoczona wielkością mojej blizny po nacięciu, ale niczego nie komentuje i nie ocenia. Dostaję od Niej dużo ciepła i uwagi. Z wewnętrznymi demonami muszę poradzić sobie sama...

Planowaliśmy wcześniej, że nasze drugie dziecko urodzi się, gdy pierwsze będzie miało około dwóch lat. W obliczu tego, co przeżywamy, nie podejmujemy się realizacji tych planów. Dla mnie najważniejszy staje się związek z Pierworodnym.
Ma prawie dwa lata, gdy wreszcie czuję, że między nami jest piękna, zdrowa i pełna miłości relacja. Przepełnia mnie głębokie szczęście i póki co nie chcę dzielić swojej uwagi na dwoje dzieci...
Rok 2007, 5 grudnia. Dwie kreski na teście ciążowym. Radość, wzruszenie i ... niepokój egzystencjonalny. Kilka miesięcy wcześniej podjęliśmy niefortunne decyzje dotyczące naszej działalności, co zaowocowało finansowym odpływem.
Robert mnie uspokaja, dużo pracuje, opiekuje się mną i Żytusiem, dba o dom - jest cudowny! Ja mam silne mdłości, wymioty, nadwrażliwość na zapachy i kolory, nagłe napady głodu. Wciąż jest mi zimno. Kiedy tylko mogę otulam się kocem, czytam, śpię i zanurzam się w sobie. Tak trwam do początków marca.
Na jednej z pierwszych wizyt mówimy dr Preeti, że chcemy rodzić w domu. Słyszymy, że jest jeszcze czas na taką decyzję, że wrócimy do tej rozmowy po zakończeniu zajęć w Szkole Świadomego Rodzicielstwa. Czasu jest rzeczywiście sporo, termin porodu mamy ustalony na 7- go sierpnia.
Na kolejnej wizycie pada pytanie, które sprawia, że mój, pozornie na nowo poukładany, świat uczuć i emocji zadrżał: " Czy myślała pani o tym, by rodzić z Ewą?" Zmroziło mnie, zabolało... Doktor widząc moją reakcję mówi, że nie chodzi o to, żeby umawiać się z Ewą na poród. Chodzi o to, żeby dać sobie wewnętrzne przyzwolenie na taką sytuację. Zaczynam rozumieć... Żeby to zrobić, trzeba wybaczyć. Sobie, Ewie, Ginekolożce.
To pytanie okazuje się początkiem wielkiego przełomu...
Wiosna przynosi mi polepszające się z każdym dniem samopoczucie. Ciąża rozwija się idealnie, a ja wyglądam kwitnąco. Czytam, wizualizuję poród, tańczę z
brzuszkiem, a przede wszystkim odkrywam w sobie nowe, jakże inne od poprzedniego, spojrzenie na to, jak i gdzie zakończyły się narodziny Żytomira.
Kończymy zajęcia w Szkole, wracamy z dr Preeti do rozmów o naszym porodzie domowym. Chcemy, żeby Żytomir był przy narodzinach Braciszka. Dr Preeti przekonuje nas, że to pomysł ryzykowny. Trudno przewidzieć reakcję 4,5 letniego dziecka. Jeśli będzie zabiegał o moją uwagę, może ją dostać i nie możemy przewidzieć jakie będą tego skutki dla akcji porodowej.
Obiecujemy Żytusiowi, że Dziadkowie zabiorą Go tylko na tyle, na ile będzie trzeba i wróci do domu, jak tylko Maleńki się narodzi.
Grażynę znaliśmy jeszcze z czasu pierwszej ciąży. Mieliśmy świetny kontakt, ale Ona nie przyjmowała wtedy porodów domowych. Teraz dzwonimy do Niej i zapraszamy do siebie.
Wystarcza nam jedno spotkanie przed porodem. Ustalamy wszystko, włącznie z kwestią, że poród ma być lotosowy. Czujemy się z Nią świetnie, nie ma najmniejszego źródła niepokoju. Jestem przekonana, że jest tą Kobietą, z którą chcę rodzić.
Od początku ciąży wiemy, że Agata i tym razem będzie nam towarzyszyć. Sama, bo Sławek nie żyje od ponad dwóch lat...
Na dwa tygodnie przed terminem porodu spotykamy się z położną, poleconą przez dr Preeti, pracującą na Klinikach. Umawiamy się na poród. Jesteśmy w pełni gotowi na przyjęcie takiej ewentualności i czujemy się komfortowo ze świadomością, że ją mamy. Pakuję torbę i czuję w sobie głęboką zgodę na poród szpitalny.
29 lipca, jemy kolację. Oznajmiam Robertowi i Żytusiowi, że Maluszek zaczyna się przygotowywać do pierwszego spotkania z nami.
Godzinę później Robert przewraca się na śliskiej posadzce w łazience. Zamieram przerażona, bo nie rusza się przez dłuższą chwilę. Sprawdza żebra, są na szczęście tylko poobijane.
Kładziemy się spać wyjątkowo wcześnie. I dobrze, bo około 3-ciej w nocy budzi mnie pierwszy skurcz. Budzę Roberta, zaczynamy mierzyć odstępy między skurczami. Są co 8-9 minut. Drzemię więc po kilka minut i tak doczekujemy 6-tej rano.
Dzwonimy do Grażyny. Mieszka pod Wrocławiem, obiecuje dojechać do nas na 8-mą. Zawiadamiamy Agatę i Rodziców. Jesteśmy spokojni, jemy śniadanie. Żytuś budzi się tuż przed przybyciem położnej, przychodzi do naszego łóżka. Jest, jak zwykle, rozgadany i absorbujący. Mierzymy odstępy między skurczami. Wydłużyły się! Dr Preeti miała rację, lepiej, żeby Żytusia nie było teraz z nami.
Przyjeżdżają Rodzice. Przywożą Agatę, zabierają Małego.
Jestem rozluźniona, spokojna i bardzo świadoma tego, co się we mnie dzieje. Niewiele chodzę, najlepiej się czuję na kolanach, wsparta o łóżko. Staram się odpoczywać między kolejnymi skurczami. Jestem głaskana i masowana. Dostaję troskę, miłość, uwagę i akceptację.
Grażyna namawia mnie na chodzenie. Zauważa, że jestem już trochę zmęczona, a przecież największy wysiłek jeszcze przede mną. Spaceruję z Robertem po kuchni. Skurcze przybierają na sile. Pęka pęcherz płodowy, czuję ból i odkrywam, że on mnie fascynuje. Jest piękny. Jest uzasadniony. Jest dobry. Toruje drogę Nowemu Życiu.
Wracam do pozycji na kolanach. Wszystko dzieje się szybko. Rodzi się główka i nagle...na moment przestaję przeć! Siłę przywraca mi krzyk, że Malutki sinieje.
Po chwili mam Go już na swoim brzuchu.
W pierwszej minucie dostaje 8 punktów Agpar, potem już 10.
Radogost leży na moim brzuchu z otwartymi oczkami i ssie pierś. Wszyscy siedzą wokół nas na podłodze. Przestrzeń wypełnia się szczęściem, spokojem, uczuciem, że stało się coś Najważniejszego. Czekamy na łożysko. Rodzi się po ponad godzinie.
Położna delikatnie ociera ciałko Maluszka i owija je pieluszką. Postanawiamy wykąpać Go dopiero następnego dnia, by skóra mogła zaabsorbować cenne substancje.
Łożysko zostaje umyte, zasolone i umieszczone na sicie przy łóżku. Maleńki śpi. Dzwonimy do Rodziców, wkrótce przywożą Żytusia. Wzruszeni oglądają Radosia,
po czym odjeżdżają. Na odwiedziny przyjdzie jeszcze czas.
Położna wypełnia porodowe papiery i żegna się z nami. Będzie przyjeżdżać do nas jeszcze przez trzy kolejne dni.
Żytomir poznaje Braciszka. Jest onieśmielony, nie wyobrażał sobie, że Radoś będzie aż tak malutki. Dotyka Go, chce też obejrzeć łożysko.
Agata zostaje na noc. Dba o nas czworo, podaje jedzenie, czyta Żytusiowi przed snem.
Zasypiamy wcześnie, a pierwsza noc z Maluszkiem jest cicha i spokojna.
Rano wybieram się pod prysznic. Wstaję i okazuje się, że nie potrzebuję żadnej pomocy. Nie czuję osłabienia, ból jest ledwie odczuwalny. Czuję się jak...nowonarodzona.
Przed południem przyjeżdża dr Preeti. Jest taka zadowolona, że nam się udało.
Ogląda niewielkie pęknięcie, proponuje założenie szwu. Nie chcę, będzie nieprzyjemne. Alternatywą okazują się okłady z rozmoczonych alg morskich.
Działają rewelacyjnie, po kilku dniach po rance nie ma już śladu.
Popołudniu odwiedza nas, umówiona wcześniej, pediatra. Ogląda Radosia, pobiera z jego maleńkich stópek krew na badania przesiewowe. Wtedy pierwszy raz słyszymy krzyk naszego Synka. Nie przestaję Go tulić i uświadamiam sobie, że żadne z nas nie mogło być przy Żytusiu, gdy z Jego stópek pobierano krew.
Najbliższe dni wypełnione są jedynym w swoim rodzaju spokojem. Znów, tak, jak po narodzinach Żytusia, zachwycamy się zapachem malutkiego dziecka.
Jest gorąco. Codziennie solimy łożysko i skrapiamy je olejkiem lawendowym.
Zmniejsza się szybko, pępowina usycha.
Żytuś każdego ranka przychodzi przywitać Braciszka i obejrzeć łożysko. Któregoś dnia mówi :" Mamo, jest takie ładne. Czemu nie zostawiliście mojego?" Popłakałam się odpowiadając na Jego pytanie. Wiedział wcześniej, że jego poród skończył się w szpitalu, ale o łożysku nigdy nie rozmawialiśmy.
Radogost żegna się z pępowiną dokładnie tydzień po narodzinach. Chowamy ją wraz z łożyskiem do czerwonego woreczka, który na taką okazję uszyła moja Mama, kiedy miał urodzić się Żytomir.
Po dwóch tygodniach Robert z Żytusiem kopią głęboki dołek pod starą brzozą. Zakopujemy w nim łożysko przykryte płatkami róż, które dostałam po porodzie.
Mam nadzieję, że ta brzoza będzie trwać przynajmniej przez całe życie naszego Syna.

Dziś mam świadomość, że decyzja o porodzie domowym jest jedną z najważniejszych w życiu kobiety. Jest tą, której skutki mogą być najpiękniejsze, ale też mogą okazać się najboleśniejsze. Ciąża jest czasem danym dziecku na rozwój, a kobiecie na przygotowanie się przede wszystkim do porodu i to nie tylko w aspekcie fizycznym, ale głównie psychicznym.
Jestem zdania, że szpital jest miejscem pomocy, ratunku, ochrony zdrowia i życia dla rodzącej kobiety i jej dziecka. Dom zaś jest miejscem , w którym do głosu może dojść nasza kobieca moc, gdzie nasze ciało może w pełni doświadczyć, że samo wie, jak rodzić, gdzie nasza intuicja może nas prowadzić bez zewnętrznych zakłóceń.
Każda z nas musi znaleźć wewnętrzną odpowiedź na to, w jakim stopniu jest gotowa przyjąć na siebie odpowiedzialność za ten wyjątkowy moment, w którym rodzi się dziecko. Każda z nas musi odbyć wewnętrzną rozmowę o tym, czy czuje się silna i samodzielna, czy też potrzebuje by jej poród był prowadzony i nadzorowany.

Dwie ciąże, dwa porody, dwie położne, dwa doświadczenia - jedna kobieta, jeden proces, jedna droga, jeden świat.
Dzięki tym doświadczeniom obudziła się i wzrasta świadomość i siła mojej kobiecości.
Odkryłam też, jak ważne są kobiety w moim życiu. Szukam współczesnej formuły "czerwonego namiotu". Szukam pierwotnie czystej mądrości. Szukam zagrzebanej intuicji. Szukam Wielkiej Kobiety- w sobie i w innych .
Jestem głęboko przekonana, że powinnyśmy rodzić wspierane przez inne kobiety.
Dziękuję Mojej Mamie za Jej wiarę we mnie, za akceptację moich wyborów, za Lotosową Torbę i za to z jaką dumą i radością dzieli się z innymi tym, że Jej wnuk urodził się w domu.
Dziękuję Agacie za Jej wsparcie, wspanialsze, niż się spodziewałam. Dziękuję dr Preeti Agrawal za spokój, delikatność, wsparcie, zaangażowanie w moją kobiecość, wspaniałe towarzyszenie mi podczas obydwu ciąż i za poporodową wizytę. Dziękuję Ewie za obecność, rozmowę z ginekolożką w szpitalu i zainteresowanie, jakie okazała nam po narodzinach Żytomira. Dziękuję Pani Ginekolog z Trzebnicy za interwencję, dzięki której Żytomir urodził się zdrowy i siłami natury. Dziękuję Grażynie za to, że pomogła mi przejść przez drugi poród tak, że Radogost mógł urodzić się w domu. Dziękuję sobie za gotowość do wewnętrznej przemiany.
Dziękuję Robertowi, Żytusiowi i Radosiowi. Bez Nich opisane powyżej zdarzenia nie miałyby miejsca.

Autorka: Agnieszka Sekuła

Agnieszko, ja dziękuję Tobie :)


Spodobała Ci się ta opowieść i chciałabyś, żeby ukazała się w bezpłatnej książce wesprzyj projekt



wtorek, 10 stycznia 2012

Moje porody



Listopad 2002r.
Mój pierwszy poród- kołatała się myśl żeby rodzić w domu, ale nie byłam pewna jak to jest. Mimo iż moja mama i babcie przekazały mi raczej pozytywny obraz porodu, a mój ojciec przyszedł na świat w domu, zdecydowaliśmy się z mężem na tak zwany poród rodzinny w szpitalu.

Tego dnia moja Babcia, mieszkająca z nami, miała rano poważny udar. Cały dzień spędziłam z nią na pogotowiu, w szpitalu, na neurologii...Martwiłam się tylko, żeby nie zacząć rodzić tam na miejscu. Do domu wróciłam zmęczona taksówką koło 17.00. Babcia zaopiekowana została w szpitalu.
O 18.30 leżałam u siebie na łóżku i poczułam jakieś “pyknięcie” w szyjce, zaczęły mi odchodzić wody... Od razu tez zaczęły się skurcze, zapisywałam je na kartce... Mąż kończył pracę i jechał do mnie... Koło 19.30 zebraliśmy się do szpitala. Jechaliśmy spokojnie białym cinquecento, przez na szczęście już nie zakorkowane miasto. Wybrany przez nas Szpital Św Zofii w Warszawie miał najwyższe notowania, jeśli chodzi o "poród po ludzku" ale nie obyło się przy przyjęciu bez dłuuugiego przepytywania "do papierów", a ja miałam
rozwarcie na 4 cm , regularne skurcze co 4min... Potem na moje stwierdzenie, że odeszły mi wody, odpowiedź położnych dyżurujących brzmiała, “ no to się jeszcze okaże, czy to były wody”, zaś na słowa mego męża, że urodzę dzisiaj (była godzina 20. z minutami) odpowiedziały “taaa, na pewno...” wpisując w dokumentację datę dnia następnego. Pomyliły się, urodziłam tej nocy o 23.15.

Poród bardzo spokojny, do wyboru były dwie sale wiśniowa i agrestowa, wybrałam orzeźwiającą zieleń, czerwona sala mi nie pasowała.
Położną mieliśmy z dyżuru. Czułam się dobrze, ale jakoś tak poddałam się i wykonywałam o co prosiła. Między innymi zupełnie nie wiem dlaczego, urodziłam na fotelu porodowym, zamiast tak jak planowałam wcześniej, w kucki... Po prostu wystarczyły jej słowa “zapraszam na fotel” i ja grzecznie podreptałam, przy pomocy męża wspięłam... Ot, widać podświadomie niepewnie i nie na swoim gruncie się czułam, nawet w tym miłym pokoju agrestowym.
Jeszcze w trakcie I fazy położna co jakiś czas sprawdzała rozwarcie, zupełnie niepotrzebnie moim zdaniem. Większość porodu spędziłam w wannie. Siedząc w niej zgodziłam się jeszcze na przeprowadzenie ankiety nt. przebiegu ciąży i porodu. Bardzo również miła lekarka siedząc na brzegu wanny zadawała mi pytania, a ja odpowiadałam w przerwach między skurczami, trwało to ze 30 minut. Położna Joanna ogólnie była w porządku, kompetentna, w pierwszej fazie oprócz sprawdzania rozwarcia i ogólnego stanu, właściwie nam nie przeszkadzała swoja obecnością. W fazie II, tak jak pisałam wcześniej- przejęła poród. Asystowali jeszcze w końcówce, przy porodzie łożyska lekarz i lekarka, w sumie także nie wiem dlaczego, ale przynajmniej pokazali nam na naszą prośbę i opisali szczegółowo łożysko.  Może będąc spokojną i opanowaną rodzącą nadawałam się na obiekt do obserwacji ?
Ogólnie poród wspominam jako bardzo dobry, żadnej traumy, zgrzytów także nie było, byliśmy z mężem bardzo pozytywnie zaskoczeni, że tak ładnie, szybko i estetycznie odbył się nasz poród...
Przy partych nawet nie krzyczałam, ale jednak w tej pozycji półleżącej szybko opadłam z sił, zaczęły drżeć mi nogi z wysiłku, mąż pomagał mi przyginać je do ciała i utrzymywać w tej pozycji przy parciu, musiałam w to włożyć spory wysiłek, nie miałam wsparcia ze strony grawitacji. Córeńka jak kosmitka wyszła do połowy i wydała pierwszy krzyk, będąc jeszcze we mnie brzuszkiem i nóżkami, piękna chwila, później już była cichuteńko. Od razu się, kochana, przyssała do cyculka. Krocze nie było nacinane ale pękło, mimo zastosowania tzw. “ochrony krocza” 1 cm. Z nie wyjaśnionych do końca powodów, zszywała mi je położna bez znieczulenia. Bolało bardziej niż cały poród, brrr, tu dopiero krzyknęłam i ściskałam męża za rękę z całej siły. Działo się to jednak bardzo szybko i fachowo, być może “nie opłacało” się wkłuwać ze znieczuleniem dla tak małego szwu. Potem już chwile ( 1,5 godziny) tylko dla nas z Maleńką. Położna wyszła, cudowna cisza, przytulanie, rozmowa nt. wrażeń z właśnie ukończonego porodu i podziwianie przyssanej, śpiącej Maleńkiej. Była jak aniołek wyciszona i spokojna i takim tez później była przez pierwsze lata dzieciątkiem.
Nasza Córeńka miała 57 cm, ważyła 3700g. i otrzymała 10 pkt. apgar. 
Po porodzie w szpitalu wynajęliśmy pokój rodzinny tzn. taki w którym mógł przebywać też mój mąż przez całe 3 doby ze mną i Maleńką i spać na dostawce, ale zdarzało sie, że spaliśmy ciasno przytuleni w trójkę na dość szerokim szpitalnym łóżku. Spałam, spałam, spałam, z przerwami na karmienie, toaletę... Moja Maleńka była taka piękna i kochana, przepełniała mnie czułość i duma ale czułam się jakbym była chora, wizyty lekarzy, obchody, itd... Mąż był z nami większość czasu, wychodząc na parę godzin do pracy. Niemniej jednak położne bardzo miłe, bo na tzw “Oceanie” była indywidualna opieka położnych dyżurujących przez 12 godzin na zmiany, wzywałam je za pomocą pagera, a gdy maleńka miała problem ze smółka i jelitkami w drugiej dobie, były na przemian z nami w pokoju prawie całą dobę zajmując się małą pilnując jej i pozwalając nam odpocząć. Otrzymałam także kilka wskazówek dotyczących karmienia piersią i technik przystawiania noworodka. Położna uczyła nas kapać i przewijać. Na pierwszą kąpiel oczywiście został zaproszony tatuś, a ja tylko asystowałam i robiłam zdjęcia. Po 3,5 dobach wróciliśmy z naszą kruszynką do domu, gdzie nareszcie poczułam się na swoim i szybko stanęłam na nogi.


Sierpień 2004r.
Gdy córcia miała 1 rok i 9 msc, urodziłam synka- zupełnie sama. Jest taka piękna nazwa na to- freebirthing.
Miałam skurcze przepowiadające, już na 5 dni przed porodem, zaniepokojona wyciszeniem się malucha w brzuchu pojechałam do szpitala Św.Zofii- ktg wykazało regularne skurcze co 5 minut, których w ogóle nie czułam, chcieli mnie zatrzymać w szpitalu, ale odmówiłam ku oburzeniu lekarza dyżurnego, musiałam podpisać papier “świadoma zagrożenia, odmawiam...” i bardzo się cieszę, bo pewnie by mi przyspieszyli poród, a tak po kilku dniach wody odeszły sobie raniutko o 7.20. ledwo co zdążyłam się obudzić... Zdecydowaliśmy, że ponieważ córcia też dopiero wstała i była nieco nieprzytomna, mąż zawiezie ją jednak do dziadków ( 10 km od nas, niedaleko) , chociaż wcześniej byliśmy przygotowani na to, że będzie cały czas w domu.
Mąż i córcia pojechali, ja zapisywałam postępujące w błyskawicznym tempie skurcze na kartce, mościłam sobie miejsce na poród, przygotowałam potrzebne rzeczy. W tym czasie byłam w kontakcie tel z Ireną, która podobno po raz pierwszy miała dwa porody po sobie, i mój trzeci bezpośrednio po tamtych, jechała z dość odległej dzielnicy, “jeszcze tylko wypije kawkę i już jadę”.... Chciałam spróbować kąpieli, nalałam wody, weszłam do wanny, ale poczułam skurcze parte, wyszłam i w 1 minutę (dosłownie, mam zapisane w pamięci telefonu- między dwoma połączeniami z Ireną, pierwsze połączenie "Irena wychodzi główka" , drugie "Irena mam go") wyskoczył mój synek. Rodziłam kucająco- klęcząco, na ręczniku, który wcześniej sobie rozłożyłam na podłodze, podobnie jak przygotowałam nożyczki i zaciski na pępowinę, pieluszki itp... Łazienkę wybrałam jako miejsce porodu, po przemyśleniach, już wcześniej, ze względu na bliskość sanitariatów i łatwość uporządkowania... 
Nigdy tego nie zapomnę, ta siła którą czułam i duma, taka pierwotna siła kobiety bliskiej naturze. Nikt mi nic nie kazał, nie prowadził, ciało samo wie, co ma robić. Ja byłam w zasadzie tylko obserwatorem. Już przed porodem miałam przeczucie, że coś takiego może się zdarzyć i omówiłyśmy szczegółowo z Ireną jak mam urodzić sama. Dzięki temu nie czułam żadnego lęku, wiedziałam jakie są fazy wyglądu noworodka, że może przybrać fioletową barwę z powodu różnicy temperatur wewnątrz matczynego ciała, a na zewnątrz itd... To niesamowite doświadczenie, że natura sama za mnie pcha Syna na zewnątrz, jak on sam obraca się we mnie i przybiera właściwą pozycję wychodząc. Jak układa się na mych dłoniach, które podłożyłam, by go przyjąć. Myślę, że nawet z położną i mężem jednak troszkę by mnie to ominęło, a tak ja, moje ciało i Dziecko... Byliśmy tylko my, maksymalnie skupieni. Ból w trakcie wcześniejszych skurczów w I fazie porodu mijał mi niezauważalnie, bo byłam zajęta krzątaniną przygotowań do porodu, zaś skurcze parte, to był w zasadzie jeden potężny skurcz, przy którym krzyknęłam zduszonym głosem z wysiłku raczej i który płynnie wypchnął mego Synka na świat.
Położna Irena spóźniła się 5 minut. Z łazienki jeszcze poszłam otworzyć jej drzwi (nie miała oczywiście do nich klucza), wróciłyśmy do łazienki, przecięła pępowinę. Tatuś dotarł spóźniony około10min, razem urodziliśmy łożysko. Irena przywiozła ze sobą stołeczek porodowy i na nim siedziałam w III fazie. Łożysko urodziło się do miski i zostało dokładnie obejrzane. Krocze nic nie pękło, tylko maleńkie otarcie było.
Nasz Synek urodził się o 8.25, miał 57 cm, ważył 4330g i otrzymał 10 pkt. apgar.
Potem leżeliśmy w łóżku, Irena pomagała nam w sprawach domowych, cudnie opiekuńcza, rozmawialiśmy...
Koło południa mąż pojechał po córcię, a ona po powrocie, mając zaledwie rok i 9 miesięcy, ujrzawszy brata powiedziała " chcę przytulić..." i tak zrobiła. Cieszyła się bardzo. Potem leżeliśmy wszyscy razem, szczęśliwi... Maluszek spał, a starsza siostra oglądała jego twarzyczkę. Po południu wstałam, zrobiłam sobie herbaty, miałam ochotę ugotować obiad... Po proteście męża poprzestałam na kanapkach, okres poporodowy minął niezauważalnie. Czułam się silna, zdrowa, spełniona i piękna. Jeśli mam rodzić to tylko w domu...



Marzec 2011.
Czekamy na nasze trzecie dziecko... drugą córkę, starsza córka ma nieco ponad 8 lat, syn 6,5.
Mam kilka marzeń. Urodzić na początku łikendu, żeby mąż miał wolne w pracy.  Urodzić w nocy, żeby starsze dzieci spały. Po poprzednim porodzie, gdzie położna spóźniła się, mam cichutkie marzenie, żeby umówione położne się spóźniły te 3 minuty. I żeby wszystko było dobrze.
Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam, ale wszystkie te marzenia się spełniły.
Od kilku tygodni męczyły mnie skurcze przepowiadające, za każdym razem wydawało mi się, że „to chyba już”, raz nawet męża wywołałam wcześniej z pracy, jednak okazywało się za każdym razem, że „to jeszcze nie to”. Poprzedniego dnia miałam badanie ktg, które nie wykazało ani jednego, najmniejszego nawet,  skurczybyczka. Rozmawiałam telefonicznie z jedną z dwóch umówionych  z nami położnych,  że znów były jakieś przepowiadające i kolejna rozczarowująca cisza, a to już 40 tydzień i 5 dni. Edyta poinformowała mnie, że będzie na dyżurze, ale mam się nie martwić,  przyjedzie gdyby poród się zaczął. Dzień toczył się normalnie. Wieczorem, kiedy starsze dzieci położyły się spać, mąż również postanowił odpocząć, kładąc się na sofie w naszym salonie. Ja krzątałam się po domu, od paru tygodni miałam obsesję sprzątania, teraz znów umyłam podłogi, wysprzątałam po raz setny łazienkę... w niej chciałam urodzić.  Około 23.00 zaczęły się jakieś lekkie skurcze, ledwo kilkusekundowe. Postanowiłam je zapisywać, ale z nikłą nadzieją, że coś się zacznie na serio. Skurcze trwały 5- 15 sekund i były bardzo nieregularne, chociaż coraz mocniejsze. Chodziłam bez najmniejszego problemu po domu, robiąc różne nieistotne rzeczy, nie mogąc jednak usiąść z emocji. W końcu po 24-tej postanowiłam wziąć kąpiel, żeby ostatecznie rozwiać wątpliwości, czy zaczął się poród, czy tez ciągle są to przepowiadacze. Wahałam się cały czas, czy już  dzwonić do położnych, czy jeszcze czekać, żeby nie okazało się, że to fałszywy alarm. Weszłam do wanny o 24.25  i.... skurcze ustały, zawiedziona nadzieja. Cóż, pobyłam trochę w wannie, nie nękana żadnymi skurczami, aczkolwiek nie do końca przekonana, że to ma być już koniec na dziś. Intuicja jednak nie zawiodła. Tuż przed 1-szą skurcze zaczęły się jak tylko wzięłam do ręki ręcznik, by się wytrzeć, stojąc jeszcze nogami w wannie. Od razu bardzo mocne. Zadzwoniłam do Edyty, mając już 100% pewność, że to poród. Była w szpitalu, zapewniła mnie, ze natychmiast schodzi z dyżuru i jedzie do mnie, Maria też  dołączy. Obudziłam męża, mówiąc z wewnętrznym drganiem, że „to już”. Mój ukochany wyrwany z błogiego snu wydobył z siebie  „ daj mi jeszcze 15 minut”, ale nie dane mu było jednak poleżeć. Skurcze leciały błyskawicznie, od wyjścia z wanny co 2 minuty.  Wszystkie potrzebne rzeczy były w łazience pod ręką, naszykowane już od dawna. Dokonałam ostatnich poprawek przed porodem, rozłożyłam na podłodze ręcznik, ten sam na którym przyjmowałam kiedyś synka, a na nim podkład higieniczny . Chodziłam posapując i przystając w trakcie skurczy. Mówiłam coś tam do męża, on coś do mnie mówił. Mąż był „na linii” z położnymi, jechały do nas, byłam spokojna, wiedząc o tym, że prędzej czy później do nas dojadą. Mój mężczyzna towarzyszył mi cały czas, ale ja już maksymalnie skupiałam się na sobie i brzuchu. Wreszcie zapragnęłam wejść do łazienki.  Kiedy tylko weszłam i oparłam się o wannę rękami- odeszły gwałtownie wody, zaczęły się parte. Wojtek ogarnął podłogę, podtrzymywał mnie, a potem pomógł uklęknąć.  Główka schodziła coraz niżej, a gdy była już na zewnątrz w połowie- nagle cisza, skurcze zanikły. Zmieniłam nieco pozycję, klęcząc teraz tylko na jednej nodze, drugą trzymałam wysoko, z odwiedzionym kolanem, opartą stopą o ziemię. Dotykałam główki małej, poprosiłam męża by też dotknął. O dziwo, nie czułam wtedy żadnego bólu, mimo że przecież krocze było napięte maksymalnie. Nie widziałam  twarzy maleństwa, bo była jeszcze odwrócona. Nastąpił jeden słabiutki skurcz, gdzie główka wysunęła się  jeszcze trochę, odrobinę obracając się w moją stronę ale była coraz bardziej fioletowa i ciągle nie wychodziła dalej. W tym momencie ogarnął mnie strach, czy coś jest nie tak, co się dzieje, dlaczego nie rodzę? Syn urodził się na jednym skurczu, a tu stop? Nie widzę całej  buzi małej, nie wiem, co z nią? „Miszku, zadzwoń do położnych, szybko, dzwoń, główka nie chce wyjść” powiedziałam rozemocjonowana. On, który mnie podpierał w klęku,  wstał i natychmiast zadzwonił. Położne zapewniły go, że wszystko ok, tak ma prawo być, co przekazał mi, a ja przypomniałam sobie, że przecież ta zmiana koloru skóry dziecka, to normalna reakcja na zmianę temperatury. Uspokojona już czekałam aż skurcze się wznowią. Trwało to jeszcze chwilkę, podczas której nie działo się nic. Trzymałam oburącz główkę małej, mąż nadal rozmawiał z położnymi, aż  poczułam przypływająca moc i zaczęły się potężne parte, oparłam się o wannę. Po raz pierwszy w trakcie porodu krzyczałam całą sobą, widocznie musiałam wyrzucić z siebie te kilkadziesiąt sekund strachu. Czułam, że z każdym krzykiem przywołuję wielką moc. To były dosłownie ryki lwicy. Położne słyszały je przez telefon, były już bardzo blisko naszego domu. Czas się zatrzymał, a jednocześnie jakby biegł błyskawicznie. Nie pamiętam ile było dokładnie kolejnych partych, malutka przyszła na świat na moje dłonie, a jej tata był wtedy tuż przy mnie, pomagając mi . Był 12 marca godzina 2.00. Położyłam ją na moich kolanach. Maleńkiej  udzielił się chyba mój krzyk, bo witała się ze światem bardzo głośno, ale tulona wyciszyła się. Mąż przywitawszy ją, zniknął na chwilkę i pojawił się z położnymi. Spóźniły się 2-3 minuty.  Edyta i Maria zajęły się mną od razu i troskliwie. Zaproponowały, żeby przejść na rozłożoną sofę do salonu, ale ja miałam potrzebę zostać jeszcze w tym siedzącym klęku i za moment podbrzusze zaczęło pracować. Maria delikatnie pociągnęła pępowinę, żeby sprawdzić czy łożysko idzie i faktycznie, za moment łożysko pięknie wyszło, calutkie. Dzieci obudziły się, mąż się nimi zajął. Starsza córka trochę się źle czuła, miała problemy z żołądkiem. Okazało się, że już trochę wcześniej się obudziły, na skutek moich lwich ryków, ale pamiętając nasze rozmowy, domyśliły się, że rodzę i nie chciały przeszkadzać. Położne pomogły mi przejść do salonu i położyć się na łóżko. Dzieci przyszły z tatą przywitać Siostrę. Leżeliśmy całą rodziną na łóżku, cudne chwile, wspaniale mieć przy sobie w takim momencie ukochanego mężczyznę i wszystkie dzieci. Najmłodsza pięknie się przyssała, starsze były bardzo podekscytowane, ciągle chciały całować, głaskać, tulić malutką... W końcu musieliśmy dzieci przekonać, że godzina 3-cia, nad ranem to najwyższa pora, by już ponownie poszły spać.  Z mężem i położnymi jeszcze trochę czasu nam zeszło. Wpis w dokumentach potwierdzał, że nasza Córeczka urodziła się  12 marca 2011, g.2.00, 4350 g, 56 cm, 10 apgar. Obrażeń okołoporodowych u mnie nie stwierdzono, mimo iż Najmłodsza była z całej trójki najszersza w klacie, barki tez miała niczego sobie.  Natura, w którą przyznam się, na krótką chwilę podczas tego porodu zwątpiłam,  znów więc była mądrzejsza ode mnie, tak kierując porodem, zwalniając jego tempo w odpowiednim momencie, byśmy wyszły z tego z córeczką całkowicie bez szwanku.
Nad ranem zostałyśmy z Maleńką całkiem same.  Położne się pożegnały. Mąż zmęczony dołączył do dzieci  spać, a mnie moje szczęście tak przepełniało, radością i siłą, że zasnęłam dopiero w dzień, po 12-stej, po około 10 godzinach od porodu.
Muszę w tym miejscu napisać, że mój mąż jest wspaniałym towarzyszem porodów. Bardzo pomocny, acz  nie narzucający się, dobry duch czuwający tuż przy mnie. Jego spokój, opanowanie i umiejętność zejścia na drugi plan, a jednocześnie czujność i gotowość do działania  w potrzebie, podczas każdego porodu są godne podziwu.
Za wspierające towarzystwo w najpiękniejszych chwilach życia będę, Tobie Kochany, zawsze wdzięczna.

Hanna

Około 30 minut po urodzeniu Najmłodszej - zdj. z mojego archiwum prywatnego



Zapraszam do   Rodzimy-w-domu na FB 

niedziela, 8 stycznia 2012

Lista położnych


Lista położnych przyjmujących porody domowe lub współpracujących.
Spis alfabetyczny wg. miast


 Darłowo
ARLETA WARMIŃSKA arletawarminska@gmail.com  


Gdynia
ELŻBIETA CAPIERZYŃSKA ecapierzynska@poczta.fm 


Kraków
ANNA PRZYBYLSKA http://www.koala.krakow.pl, ania@koala.krakow.pl 


Lublin
ZOFIA SAJ (81)5252005

Łódź-
DOROTA HAŁACZKIEWICZ  tel.691740412 


Mikołów
KATARZYNA OLEŚ http://dobrzeurodzeni.pl/ katarzyna.oles@dobrzeurodzeni.pl 

  
Mysłowice
ILONA CZOK iczok@interia.pl 


Opole
EWA JANIUK http://www.zdrowarodzina.pl/ zdrowarodzina@op.pl


Piła
 ALINA WASILEWSKA www.szkol-rodzenia.pl alina@szkol-rodzenia.pl

 
Poznań  
DOROTA POSTAREMCZAK dpostaremczak@op.pl  www.wsłużbiebociana.pl  

Poznań - Kórnik
IWONA MARCZAK  szkola@malinowerodzenie.pl www.malinowerodzenie.pl
 
 
Poznań/ Środa Wielkopolska

NATALIA RAJNCZ natalia.rajncz@poczta.fm 

Pszczyna
BOŻENA KOWALIK szkolarodz1@poczta.fm 


Warszawa/ Mazowieckie  
ANNA KOMASZYŃSKA http://www.bonamater.waw.pl/ ko-masia1@wp.pl

EDYTA DZIERŻAK-POSTEK edpostek@op.pl

KATARZYNA GRZYBOWSKA www.domnarodzin.pl info@domnarodzin.pl


KINGA OSUCH http://www.bonamater.waw.pl/ osuch.kinga@gmail.com

MAGDALENA WITKIEWICZ magdawitkiewicz@o2.pl 

MARIA ROMANOWSKA m.romanowska@wp.pl

MARTA KACZYŃSKA marta-kaczynska@wp.pl

RENATA ZBOROWSKA zborowska.renata@wp.pl 


URSZULA SKRZYPIEC http://www.bonamater.waw.pl/ ula.piast@interia.pl   

URSZULA TATAJ-PUZYNA www.narodziny.home.pl
Góra Kalwaria ( woj. mazowieckie)
IRENA CHOŁUJ irena_choluj@wp.pl


Szczecin
DOROTA FRYC, SYLWIA BIEŃKOWSKA  porodydomowe@gmail.com 





sobota, 7 stycznia 2012

Lista rzeczy potrzebnych do porodu w domu

   

             Zapewne naczytaliście się w klasykach literatury o litrach gorącej wody przygotowywanych podczas  porodów w domu,  masach prześcieradeł, ręczników itd...
Często też można się spotkać z opinią, że do porodu domowego trzeba dom wyłożyć folią malarską..., co najmniej jakbyśmy się przygotowywali do kręcenia kolejnej wersji "teksańskiej masakry piłą mechaniczną" ;) 
Chciałabym więc przedstawić tu rozsądną listę rzeczy potrzebnych do porodu w domu, opieram się na własnych doświadczeniach- dwa razy rodziłam w domu, oraz na opiniach zebranych z różnych źródeł. 

Na sam początek, mimo iż planujemy poród w domu, około 37 TC ( a nawet wcześniej) należy spakować torbę do szpitala.
Będzie to wymagane przez każdą położną, która miałaby przyjąć Wasz poród w domu.
Pakujemy tą torbę ze względów bezpieczeństwa i dla komfortu psychicznego, gdyby potrzebny był transfer do szpitala, torba będzie pod ręką. Możemy ją też traktować jako podręczną "szafkę" z rzeczami po które sięgniemy tuz po porodzie w domu.
Do torby pakujemy także te rzeczy,  wymagane przez szpital, który wybieramy jako awaryjny. Informacje, jakie to rzeczy, znajdziecie na stronach www konkretnych szpitali.

Zakładam, że rodzice decydujący się na poród w domu mają dobre warunki sanitarno- higieniczne, czyli posiadają łazienkę, wc, kuchnię w domu.
 
Subiektywna lista rzeczy potrzebnych do porodu w domu:

1. podkład higieniczny duży 90x 200  2 szt. ( dostępny np. w sklepach medycznych lub na allegro)
2. podkłady higieniczne małe 90x90 lub 60x60 (dostępne jak wyżej ) - najlepiej kupić cała paczkę- przydadzą się potem jako podkłady do przewijania maluszka ( seni, bella)
3. 2-3  ręczniki frotowe  których nie żal nam będzie zabrudzić, ewentualnie wyrzucić
4.  2-3 rolki ręczników papierowych
5. grube worki na śmieci ( 60 litrów)
6. 3-5 paczek podkładów poporodowych np. "bella''
7. majtki poporodowe jednorazowe z siateczki - najlepiej paczka 7 szt.
8. żel do higieny intymnej Lactacyd
9. miska plastikowa lub wiaderko ( do urodzenia i zbadania łożyska)
10. 2-3 paczki dużych podpasek ( na ewentualnie sączące się wody)
11. 1 duża kwadratowa butelka z wodą w zamrażalce - lód
12. 1 mała okrągła butelka z wodą w zamrażalce - lód
13. spakowana torba do porodu w szpitalu (rzeczy  i dokumenty)
14. sprawny i zatankowany samochód, przytomny kierowca
15.  zupa- lekki wywar z warzyw
16. coś do picia- lekka herbata, woda niegazowana...
17. ubranie w którym chcemy rodzić,
np. wygodny t shirt, koszulka + skarpetki, jakiś sweter,  jeśli to zima  
18. aparat fotograficzny  
19. ulubiona muzyka
20. lampka nocna przenośna + przedłużacz
21. komplet ubranek plus pielucha dla maluszka 
22. 2-3 pieluchy tetrowe ( do owinięcia, ew. osuszenia maluszka po porodzie)
23. paracetamol w syropie lub tabletkach ( na ewentualne bolesne obkurczanie macicy po porodzie) 
24. lodówka z jedzeniem

Kolejność przypadkowa.
Wydaje się, że sporo tego ale część rzeczy nie będzie wykorzystana, jednak powinniśmy je mieć w razie gdyby okazały się  potrzebne.
Spytajcie też Waszą położną co jeszcze chciałaby, żebyście mieli oprócz rzeczy wymienionych na liście.


piątek, 6 stycznia 2012

Porody w domu są bezpieczne- wyniki badań na ponad 500.000 kobietach

Nie wykazano istotnej różnicy w śmiertelności okołoporodowej pomiędzy porodem szpitalnym, a porodem domowym.   




W kwietniu 2011r. opublikowano kohortowe badania ukazujące porównanie okołoporodowej zachorowalności i umieralności planowych porodów domowych i planowych porodów szpitalnych u kobiet niskiego ryzyka. 
Badacze holenderscy opublikowali najobszerniejsze obecnie badanie (objęto nim 529 688 kobiet), które dowodzi, że porody domowe są równie bezpieczne jak porody odbywane w szpitalu. Olbrzymia liczba analizowanych danych rozwiewa istniejące dotychczas wątpliwości dotyczące niewłaściwego postępowania metodologicznego, wynikającego z braku wystarczająco dużej liczby branych pod uwagę porodów domowych.
Wśród grupy badanej, ponad 320 tysięcy porodów odbyło się w poza szpitalem w warunkach domowych. 
 Przeciwnicy pozaszpitalnego położnictwa, argumentowali swoje stanowisko brakiem dowodów na bezpieczeństwo porodu domowego i obawą o zdrowie i/lub życie matki i dziecka, które mogą zostać narażone w trakcie takiego porodu na niebezpieczeństwo, wynikające z braku możliwości lub opóźnienia transportu do szpitala i wykonania nagłego cięcia cesarskiego. 
Zwolennicy pozaszpitalnego położnictwa natomiast podkreślali korzyści płynące z odbywania porodów w domu, porównując je z często jatrogennymi interwencjami mającym niejednokrotnie miejsce w warunkach szpitalnych. 
To duże opracowanie, uwzględniające kobiety w ciążach niepowikłanych dostarczyło wiarygodnych i rzetelnych danych potwierdzających bezpieczeństwo porodów domowych i powinno rozwiać dotychczasowe wątpliwości.

Badania oparto na analizie dokumentacji medycznej porodów, które odbyły się w Holandii na przestrzeni sześciu lat (2000-2006). Analizowano dane dotyczące przebiegu porodu oraz stanu noworodków.
Grupę badaną stanowiło 529 688 kobiet w ciąży niskiego ryzyka, które znajdowały się pod opieką położnych w trakcie porodu. 
Ponad połowa z nich planowała poród domowy, kobiety te stanowiły 60,7%, natomiast 30,8% planowało poród w warunkach szpitalnych, w przypadku pozostałych kobiety nie znane były plany odnośnie miejsca porodu. 
Wiek ciążowy u wszystkich kobiet wynosił 37-42 hbd. Brane były pod uwagę porody kobiet w ciąży pojedynczej, z nie obciążonym wywiadem ogólnym, u których nie odnotowano położniczych czynników ryzyka. Z analizy wyłączono kobiety, u których poród odbył się > 24h od pęknięcia błon płodowych i w tym czasie nie obserwowano skurczy, matek, u których doszło do śmierci wewnątrzmacicznej dziecka przed porodem, oraz matek dzieci z wadami. 
Niektóre z kobiet, które rozpoczęły poród w domu zostały przetransportowane do szpitala i w nim ukończyły poród. 
W analizie powikłań związanych z porodem brano pod uwagę wskaźniki śmiertelności okołoporodowej matek, śmiertelności śródporodowej i śmiertelności dzieci w pierwszej dobie życia, śmiertelności dzieci w pierwszym tygodniu życia oraz wskaźnik przyjęć do oddziału intensywnej opieki noworodka.
Analizowane zmienne to między innymi wiek matki, czas trwania ciąży, rodność (liczba dzieci), status socjoekonomiczny.
Badania pokazały, że poród domowy częściej wybierały kobiety powyżej 25 roku życia o wysokim statusie socjoekonomicznym.

Nie wykazano istotnej różnicy w śmiertelności okołoporodowej pomiędzy porodem szpitalnym, a porodem domowym.  
Miejsce porodu nie miało więc wpływu na wskaźniki śmiertelności okołoporodowej.

Odnotowano, że znamiennie częściej dochodziło do śmierci matki lub dziecka w przypadku pierworódek, kobiet w 37 i 41 tygodniu ciąży, oraz kobiet powyżej 35 roku życia.
Dzieci, które rodziły się w domu rzadziej trafiały na oddział intensywnej opieki noworodka, natomiast z powodów statystycznych nie można uznać tego wyniku za przesądzający. Intensywnej opieki neonatologicznej częściej wymagały dzieci pierworódek, kobiet powyżej 35 roku życia, oraz kobiet o niskim statusie socjo-ekonomicznym.
Autorzy badań sugerują, że wyniki badania powinny wpłynąć na sposób przedstawiania porodu w domu jako alternatywy porodu w szpitalu i zachęcanie kobiet w ciąży niskiego ryzyka do rozważania domu jako miejsca do porodu. 

Badanie pokazało, że planowe porody domowe są bezpiecznym rozwiązaniem w krajach, gdzie kobiety objęte są opieką położniczą, porody przyjmowane są przez właściwie wyszkolone położne, a w sytuacji zagrożenia istnieje możliwość szybkiego transferu do szpitala. 

Autorzy podkreślają, że wyniki ich badań zgodne są z wcześniejszymi doniesieniami pokazującymi, że porody szpitalne obarczone są częstszymi interwencjami położniczymi (Eckermann-Liebrich et al. 1996; Wiegers et al. 1996; Janssen et al. 2002; Van der Hulst et al. 2004; Johnson, Daviss 2005; Anthony et al. 2005).

Badanie to obala również opinie, że relatywnie wysoki wskaźnik śmiertelności okołoporodowej w Holandii wynika z wyższej niż w innych krajach liczby porodów domowych.
Autorzy badania uznają, że potrzeba przeprowadzić kolejne badania w celu wyjaśnienia wyższej umieralności okołoporodowej w Holandii.
Ich zdaniem może wynikać ono z wyższego niż w innych krajach wieku rodzących - odsetek matek rodzących pierwsze dziecko w wieku powyżej 35 lat jest jednym z najwyższych w Europie i wynosi ok. 20%.

Perinatal mortality and morbidity in a nationwide cohort of 529 688 low-risk planned home and hospital births
de Jonge A, van der Goes B, Ravelli A, Amelink-Verburg M, Mol B, Nijhuis J, Bennebroek Gravenhorst J, Buitendijk S.. BJOG 2009; DOI: 10.1111/j.1471-0528.2009.02175.x.


Opracowanie: Barbara Baranowska, dr n.med., położna 
 Źródło : Porod-w-domu-jest-bezpieczny-wyniki-badania-kohortowego-obejmujacego-529-688-porody-kobiet-niskiego-ryzyka

Publikacja oryginalna badania dostępna na stronie: 
http://www.tno.nl/downloads/bjog_2175_final_150409.pdf 

podkreślenia w cytowanym tekście moje 

środa, 4 stycznia 2012

Książki o porodach warte polecenia


Lista wciąż nie zamknięta ;)

Irena Chołuj "Urodzić razem i naturalnie", "Poród w domu"
Włodzimierz Fijałkowski " Dar rodzenia" , "Rodzicielstwo w zgodzie z naturą. Ekologiczne spojrzenie na płciowość"
Preeti Agrawal "Odkrywam macierzyństwo

Michel Odent "Odrodzone narodziny"
Sheila Kitzinger "Rodzić w domu"
Frederick Leboyer "Narodziny bez przemocy"
Janet Balaskas "Poród aktywny"
Ina May Gaskin "Duchowe położnictwo


anglojęzyczne:

Pam England, Rob Horowitz "Birthing from Within: An Extra-Ordinary Guide to Childbirth Preparation"
Ina May Gaskin "Ina May's Guide to Childbirth", "Spiritual Midwifery"
Grantly Dick-Read, Michel Odent "Childbirth Without Fear: The Principles and Practice of Natural Childbirth"